W poczekalni na stryczek spotkanie:
Kiedyś marzenie...
Ona – czarownica, bo uroki rzucała
Zjadała surowe serca tych, co ich nie
mieli
- Zbawicielka,
On – Don Kichot, co wiatraki
wybierał
O znaczeniu strategicznym,
Przez radioaktywny blask przyciągany.
Ona już zapomniała, co mści,
On – w imię czego walczy.
I mogą siebie zbawić,
Zawisnąć na wspólnym sznurze
Jako jedność.
Lecz gdy się sznur urwie,
I ocali to życie doczesne,
Czy się oboje zniosą?
Czy też ona jego pożre, a on ją spali,
Bo oboje wedle schematów
Grzeszni.
Nie znieśli siebie... Lecz - jak to dobrze - bo czarownica zyskała tyle wiedzy... o sobie... tajemnej....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.