Pod latarnią świtu
Gasnącą już rzęsą pod niebo trzepoce,
wrzosowym fioletem sprószone powieki
przymyka zmysłowo, gdy w chłodniejsze
noce
opuszcza złocone te leśne zasieki.
Wychodzi sprzed roku pogięta, zużyta.
Choć zmarszczki pod okiem pajęcze
rozsiane
i słonko spłoszone już przed nią umyka,
to ona się stroi w z jarzębin korale.
Te usta purpurą listowia przemyte,
policzki czerwone - dwa jabłka rumiane.
Pijaczków pod sklepem bezsłownym
zachwytem
swe piersi suszone wystraja nad ranem.
Sukienka tak kusa, oczęta zamglone,
przekrwione wczorajszym słonecznym
szałem
dziś taktem ponurym, tym deszczowym
tonem
kołysze kusząco zmurszałym już ciałem.
Tym trunkiem deszczowym zachwiane jej
ruchy
majaczą porankiem tak dżdżystym spowite.
W przydrożnej kałuży przegląda bez
skruchy
twarz zszarzałą - dziwka pod latarnią
świtu.
Komentarze (1)
dobry,
i przemyślany dosyc.
(: