Pożar
on tam nagle stanął, słup ognia go
oddzielił
od swojej ukochanej, od ostatniej
nadziei
ogniste płomienie, trawiły dom jego
on stał tak bezradny, pytał się:
"dlaczego?
czemu to ja, czemu, com ja źle uczynił?
czym ja zasłużyłem, czym to ja zawinił?
Boże, powiedz proszę, czemuż ją
zabierasz
moją ukochaną, z serca mi odbierasz.
z serca, z życia, z myśli, ze świata do
nieba
dom mi nie potrzebny, lecz jej mi
potrzeba
ogniu przestań, Boże zgaś to świętym
deszczem
tylko tego pragnę, nic już więcej nie
chce.
zabierz mnie do siebie, lecz uratuj moją
miłość ukochaną, ona mi ostoją
proszę, błagam, modlę, wysłuchaj mnie
Panie
nie patrz obojetnie, na zycie zabierane"
i z tymi słowami padł nagi na trawe
choć chciał tego bardzo, i myśli miał
prawe
Bóg nie wysłuchał, próśb jego goracych
o jej uratowanie, o deszcz tak im kojący
on leżał na trawie aż ostatni płomień
zgasł na ostatnim, kawałeczku wspomnień
domu juz nie było, jej ciało zwęglone
on umarł z rozpaczy, życia są skończone.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.