Prawie jak horror
W ciemnej komnacie, kątów pełnych kurzu,
wśród kotar ciężkich i świec migotliwych
stał stół mosiężny, ogromny i ciężki,
przy stole zaś orszak krzeseł
zdobionych,
w poduchy haftowane elegancko
wystrojonych.
Dwa z krzeseł naprzeciw po dwóch brzegach
stały,
na ich krańcu para dość osobliwa wdzięcznie
spoczywała.
Ona w koronkach, jedwabiach żorżetach,
rumiana, wyniosła jak przystało
kobiecie.
Delikatnym ruchem lica wachlowała,
ze słabo ukrywaną ciekawością na niego
wciąż zerkała.
On przystojny, mężczyzna stateczny,
blady, ze wzrokiem błędnym zwrócony ku
dzieweczce.
W krepiny bogate, suto przystrojony.
Kielichy szlachetne w dłoniach trzymają,
ona wino subtelnie degustuje-
on...hmmm...nie wiem
cóż tak gęstego i czerwonego w zachwycie
smakuje.
Nagle podmuch wdarł się do komnaty,
gdzieś tam drzwi skrzypnęły.
Dama strwożona lekko podskoczyła,
na ustach mężczyzny, uśmiech delikatny.
Poderwał się szybko do pani doskoczył,
objął silnie w pasie, główkę przechylił i
na szyjkę popatrzył.
I tak, moi mili ucztę swą rozpoczął,
smakował ją długo, a ona... cóż, ochoczo
pieszczoty te brała.
Kim ta para była, tego nikt nie zgadnie,
w sennym mym widzeniu pojawiła się
nagle.
Tak więc ich zostawiam niech kosztują
dalej,
nie będę przeszkadzać w tej uczcie
wspaniałej...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.