przemokłam ...
bo przecież wyszłam na deszcz
chcąc uspokoić myśli
nie mogłam zrozumieć zestawienia
barw i odcieni „oczu”
z grobową ciszą „spojrzenia”,
ciężaru słów tnących powietrze
nie chciałam - położyć głowy
pod gilotynę tych słów
wyszłam ...
wolałam - wystawić siebie
na razy wiatru
wolałam - utonąć
w strugach deszczu ...
wyszłam ...
praktycznie z siebie .
uciekałam przed Tym co czułam
wznosząc twarz ku chmurom
przemokłam...
a krople niczym na spływie
rwącym nurtem płynęły po mnie
oblepiona obawami - osłonięta
przed kaprysami pogody i zimnem
szlam ...
przemoknięta łzami
wylewającymi się ze mnie
ich potoki - żłobiły korytarze
tworząc jezioro w miejscu serca
przemokłam...
deszczową melodią wyjącą we mnie
niewymiernością „za” z ilością
tych „przeciw”- tęsknym
deszczowym zawodzeniem
przemokłam...
i zrozumiałam, że utonąć mogę
jedynie w twoich ramionach
mokra do szpiku kości
nastrojowo zmienna jak
październikowa pogoda
z porami roku inaczej kochająca
lecz jedyna i tylko ...
mokra „przez Ciebie”
spragniona jeszcze bardziej
wracająca ....
tęsknotą
Komentarze (16)
Bardzo mi się podobał Twój wiersz. Łzy mi się
zakręciły w oczach. Dlaczego taka piękna miłość jest
niedoceniana.
Ja zdałam się na losy Boskie, ale żal mi było dzieci.
Czy dam radę je wychować? Serdecznie pozdrawiam.