ROZSTANIE
Zadeptałem ogniska pozostałość nikłą,
Zasypałem ostatnich iskier drżenie
piaskiem
I usiadłem przy Tobie zapatrzonej w
przyszłość.
Oglądałem zachodu róż w liliowe paski.
Las wypełniał się cieniem, drzewa coraz
bliżej
Podchodziły kiwając tułowiami starców.
Widzieliśmy, jak słońce promieniami
strzyże
Niepokorne czupryny rozwiane w tym
marszu.
Może zresztą innego coś się nam zdawało.
Ty widziałaś drzew szpaler, ja korowód
nocy,
Ty dróg leśnych zachęty, gdy ja w bliznach
ciało,
Ty jak księżyc się wznosi… Ja
zamknąłem oczy.
Może popiół przez Ciebie wzbity kijem ze
snu
Słów mi moc tak odebrał, że nie mogłem
krzyczeć,
Walczyć, błagać i pytać: czemu tak jak w
wierszu
Sił na jutro odnaleźć nie mogliśmy w
niczym?
Wszystko przecież już było i niczego
nadto
Wyobrazić nie mogłem mimo mą zuchwałość.
Ale to się skończyło, wszystko nagle
zgasło,
Prócz popiołu i ciszy nic nam nie
zostało.
Teraz iskry na niebie miały swoje
miejsce.
Zbyt daleko by zgasić lub rozniecić
płomień.
Pełny księżyc był kpiną, złośliwym
szyderstwem.
Czułem jak pod mą dłonią drżą ramiona
Twoje.
Było zimno. Z ust słowa ciałem by się
stały
Bez zamysłu, bez kształtu, ale czas
pożegnań
Świata trwóg im oszczędził, cała ich
nietrwałość
Przechowała się w myślach jak boląca
pręga.
Było ciemno. Z księżyca spływające iskry
Nabierały jasności. To był świat
ostatni.
Wszystko potem to nicość. Obowiązek
przykry
Dopełniania cierpienia. Bez skargi.
Komentarze (1)
Nie wiem co powiedziec... lepiej niech cisza mowi za
mnie...