Spotkanie z tobą.
Głucha ciemna otchłań nocy
Bez Ciebie i twojej mocy.
Ale gdy tylko Ciebie wspominam
Zaraz na wierzch otchłani wypływam.
I budzi się we mnie iskierka nadziei
Brzask po ciemnej nocy nadchodzi
Rozrasta się w błyszczącą łunę
I rozświetla otchłań na dnie jasnością.
Ale Słońce jeszcze nie wstało,
Dlaczego? Na Ciebie czekało.
Gdy spoglądając, ujrzałem twoją postać
Teraz Słońce musiało się ukazać,
A gdy ujrzałem twoją piękną twarz
Tak jaśniejącą jak Słońce masz
Wyglądasz jak kryształowa rosa na trawie
osiadła
Jak wróżka dnia, która po polach szła
Promieniujesz taką siłą i mocą
Jak złote promienie, które ozłocą
Otchłań tam gdzie znajduję się
Mój świat i moje życie,
Ale Ty rozświetlasz mi je
W bardzo trudnych chwilach dla mnie
Choć tego jeszcze nie wiesz
I mnie - istoty z otchłani nie znasz.
Otchłań pochłonęła już pełno blasku
Słońca
A gdy napełni swe kielichy do końca
Kolorami różnego rodzaju i odcieni
Długich zawiłych blasków strumnieni
Pęka, zaokrąglając kształty dookoła
pięknie
Wtedy jasność w otchłani jest wszedzie.
Nagle poszarzało, krzyczę - Co się
stało!
Czy to Słońce światła ma tak mało? -
Nikt mi nie odpowiedział, tylko echo
Powtarzało moje pytanie, tak bardzo
cicho.
I ukazały się zarodki mgły,
Która się rozrasta i jak chmury
Zasłoniły jasność promienia Słońca
Przez gęstą już mgłę bez początku i
końca
Ujrzałem to czego się najbardziej
obawiałem
Ona odchodziła, która była moim
zbawieniem.
Wtedy usłyszałem huk grzmotu
Zapowiedź burzy, ale ona po co tu?
I widzę ją, pędzącą, ze złowrogim uśmiechem
na twarzy
Chce mnie powalić jak drzewo w puszczy,
A ja stawiam jej opór. - Wróć! - Krzyczę
Nie widzę nic przez tą przeklętą mgłę.
Burza rzuciła do walki jasność błyskawic
Jak czarnych aniołów niosących śmierć.
Huk groźnych grzmotów ogłuszały mnie
Wielkie, kryształowe krople spadły na
ziemię,
A ja dalej czekałem na nią i Słońce
Czekałem lękajc się ale dumnie.
Na wodzie tańczyły bezdenne wiry,
Czarna lawa błota zaczęła się zbierać
Hukło, pękło i wybuchło bez miary
Ze wszystkich stron zaczęła się
przybliżać.
Byłem otoczony, w pułapce
Bez wyjścia, byłem w burzy łasce
Lecz nie poddawałem się jej
Trwałem w wzniosłej myśli o niej
O jasnym promieniu złotego Słońca
I czekałem długo - bez końca.
Wiatr targa mnie, deszcz smaga kroplami
Wody wzbierają się i wielkimi bałwanami
Jak dzikie konie w bitewnym szale
Zblizają się szybko do mnie, ale
W ataku tym wyprzedza ich czarna lawa
Sycząc jak wąż przed atakiem, pełząc
Już są tuż, tuż dopadli mnie
Zostałem zmyty pochłonięty przez nie
Spadam w beskresną głębię otchłani
I czekam na pojawienie się zbawiennej
jutrzenki,
By rozświetliła mi drogę do jasności,
Bo tu są tylko nieprzeniknione ciemności.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.