Starzec
Kiedy był małym chłopcem,
Biegł mijając drzwi szare,
Siadał dumnie na krześle
I nastrajał gitarę.
Grał z początku niepewnie,
Nuty wnosząc na struny,
Grał melodie nieznane,
Pełen dziwnej zadumy.
Bardzo kochał muzykę,
Ćwiczył co dzień wytrwale,
I kazdego wieczoru,
Taszczył cieżką gitarę.
Grał dla swoich przyjaciół,
Grał na wielu ogniskach,
Nieobecny myslami,
Przy lecacych wciaż iskrach.
Podziwiany, chwalony,
Tworzył piękną muzykę.
Kochał ja nawet wtedy,
Kiedy spał pod śmietnikiem.
Co dzień rano, o swicie,
Ciągnął kości swe stare,
W centrum miasta na ławke,
Miał ze sobą gitarę.
Grał cichutko, powoli,
Pieszcząc stare juz struny,
Z zamkniętymi oczami,
Pełen dziwnej zadumy.
Wysmiewali go ludzie,
Wytykali palcami,
A on grał wycierając
Łzy płynace czasami.
Tak zgarbiony na ławce,
Szary człowiek z gitarą,
Kochający muzykę,
Tak daleką, tak starą.
Pokochali go ludzie,
I tą jego muzykę.
Tyle lat go słuchali
Idąc obok chodnikiem.
Pochowali go w trumnie,
Razem z jego gitarą.
Tak spróchniałą i kruchą,
Tak jak on bardzo starą.
Nieraz ktoś sie zatrzyma,
Idac tamtym chodnikiem.
Starca wprawdzie nie widać,
Lecz wciąż słychac muzykę.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.