STRACH
1.
Strach przybrał postać bladego szkieletu
,
I niczym światło bezkresnej nocy ,
Przemierzał ulice,
Unosił w białe bramy śmierci delikatne
ciała dziewczyn , odpływających wraz z
marzeniami o szczęśliwej miłości ,
Strach był stanowczy i podły ,
Wbijał rdzawe ostrze noża , w serce
przechodzących Panów w garniturze,
Marzących o kieliszku whisky z lodem .
Strach nie znosił marzeń ,
Bo sam kiedyś zginął od marzenia ,
Od marzenia o czynieniu wiecznego dobra
,
Teraz wypełniał każdy element wieczornej
– przestrzeni ,
Przyjmując postać z najstraszniejszych snów
.
Strach nasłuchiwał pod oknem ,
Strach oczekiwał przy kolorowych sklepach
na rozmarzone kobiety ,
W nocy przy sex klubach na marzących
mężczyzn ,
Strach przemierzał świat ,
I wiecznie tęsknił ,
Do dawnego marzenia o czynieniu dobra .
2.
Lecz pewnego dnia strach pokochał
książnicę ,
Która nie marzyła ,
Która była jak pusty sen ,
A jej martwe ciało kwitło w promieniach
słońca .
Ta postać błękitu wycięta z obrazka ,
Była niczym ciche i głuche marzenie ,
Które na niebie namalował wielki malarz
ludzkich snów .
A strach , był przecież tylko półcieniem
nocy ,
Choć kochał , bał się marzyć ,
Chodził długimi uliczkami i szukał wśród
nich strzępków snów swej królowej .
Szukał wśród purpury księżyca jej
malinowych ust ,
Wśród jego bladego odbicia jej brylantowego
wzroku .
Lecz w świetle księżyca widział zawsze tą
samą postać błękitnego malarza ,
Siedział na gwieździe z ognistego złota
,
I na srebrnych fałdach nieba ,
Malował martwe i zapomniane ludzkie
marzenia .
Marzenia , co połyskiwały w okrągłych
oknach księżyca ,
I były jak melodia białej nocy ,
Każda jej nuta okuta strugą księżyca ,
Bezwładnie opadała na ulice ,
I poiła jasnymi obrazami szklany wzrok
przechodniów ,
A w tych obrazach Strach zawsze widział ten
sam widok martwej księżniczki .
3.
I tak biedny Strach ,
Znienawidził znów marzenia ,
Malarza i martwą księżniczkę ,
Która była przecież tylko bladym szkieletem
.
Szkieletem , którego ciało ,
Wśród marzeń i snów ,
Tak dawno temu utulił w bezkształtne
ramiona śmierci .
Teraz siadał na jej zimnym grobie ,
I znów pragnął widzieć ją żywą ,
Wznosił błagalny wzrok na owalną twarz
malarza ,
Lecz widział tylko puste marzenia .
Kładł się więc na falach oceanu ,
Przekrwionymi oczami obserwował rozmarzone
i zakochane osoby ,
Spacerujące brzegiem oceanu ,
I z tym wielkim bólem istnienia ,
Nużył je w śnie cichej śmierci .
Kładł się na dachach wieżowców ,
I powoli gasił gwiazdy ,
Ludzi o wypłowiałych twarzach ,
Marzących o utraconym szczęściu .
Był już zawsze tym samym ,
Nocnym mordercą marzeń .
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.