Stuk Stuk
Czarno-fioletowe niebo
nad głową mi wisi.
Idę czarną asfaltową drogą
słyszę własne kroki.
Stuk. Stuk.
To chwile przemijają.
Każdy odgłos obcasa
oznacza odejście chwili.
Wokół mgła,
jak ciemnoty peleryna
wszystko dookoła zakrywa.
Znów wzrok do góry wznoszę.
Są tam jeszcze – czarne chmury.
Już od kilku dni nie widziałem gwiazd.
Ktoś zadał pytanie
dlaczego nie tęsknie za księżycem.
Bo był, jest i będzie,
jak bóg nocnego nieba.
A gwiazdy?
Gwiazdy spadają, umierają, przemijają
–
jak ludzie.
Nie wiem czy świeci jeszcze moja.
Gwiazda północy – to ją sobie
wybrałem
w obawie przed przemijaniem.
Jest mocna i myślę,
że nie zgaśnie przedwcześnie.
Idę dalej.
Pod stopami szeleszczą liście,
jak potok czasu, który wciąż płynie i
przemija.
Idę po liściach, które leżą uschłe, martwe
–
jak marzenia, które spadły z drzewa nadziei
.
Wtem wiatr się zerwał, chmury przegonił,
ukazały się gwiazdy – świeci też
moja.
Mgła przepadła i widzę,
maleńkie drzewko – krzywe pokurczone
i liść na nim, tylko jeden –
zielony,
jak marzenie ostatnie,
że jutro nadejdzie,
a ja jeszcze będę...
22:27
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.