W szarości dnia
Dookoła rozdzierająca cisza
potęguje natłok myśli.
Rozdarta wewnętrznie
pomiędzy chcę i muszę,
staczam boje o niezależność.
Gdzieś po drodze zabłąkany
lęk o każde jutro, odbija
o wystające korzenie.
Z zakamarków nocy wypełzają
długie ręce odeszłych.
Ostre pazury kaleczą spokój
przerywając sen.
Boję się, boję - rozchodzi
echem. Wdeptane głęboko
w ziemię niepokoje, wyciągają
spod powierzchni macki.
Jesień potraciła swoje
barwne szaty, rozpanoszone
wszechogarniające szarości,
przynoszą smutek i przygnębienie.
Rozpłakane niebo zatęskniło
za białą puszystą zimą,
zalewając potokiem łez.
Gdy radość zapuka do drzwi,
szybko poproszę Boga
o rozum.. i rozwagę.
czarnulka1953
18. 12. 2012.
Komentarze (2)
bardzo mocny przekaz, zatrzymuje na dłużej. Nic bym
nie zmieniał, to jest genialne. Dużo metafor i takie
wiersze lubię. Pisz dalej, bo to jest naprawdę
ciekawe. Pozdrawiam
Bardzo przygnębiająco, aż zaraźliwie,
dobrze, że zakończenie z nadzieją.
Też czasem mam takie nastroje i chociaż dzisiaj jestem
rozbrykany utuliłbym peela w ramionach.