***
Gdzies na koncu lesnej drogi stoi mala
chatka,
drewno scian jej mchem zielonym porosniete
z rzadka.
posrod nocy okna chatki przywoluja
spiewem
zagubionych gdzies wedrowcow, co siedli pod
drzewem...
pewnej nocy sam zbladzilem - slysze dzwieki
cudne.
ich slodkoscia oczarowan stawiam kroki
zgubne,
przez drzwi uchylone widze: plonie wewnatrz
swieczka,
a w jej swietle piekna pani, twarz jej niby
dziecka
"ach, wedrowcze moj ty mily wejdz i sie nie
lekaj.
tesknie bardzo za ludzkoscia, az mi serce
peka.
za to zes mnie dzis odwiedzil wynagrodze
ciebie -
powiedz, co twoj rozum maci, pytaj, czego
nie wiesz"
"twa goscine, piekna pani, przyjmuje z
radoscia.
nie za czesto sie te sciany przypatruja
gosciom...
juz od dawna, mila pani, dreczy mnie
pytanie,
wiec cie pytam, czym jest milosc? odpowiedz
mi na nie"
dziwny mrok padl na jej lica, pociemnialy
oczy,
blask jej wlosow nagle zniknal, skryl sie w
cieniu nocy
"mogles tajemnice swiata posiasc we
wladanie,
a zadajesz mi, czlowiecze, tak blahe
pytanie
ale tak jak obiecalam rozjasnie twe
mysli.
napij sie tego wywaru - zaraz ci sie
przysni
rozwiazanie tej zagadki, co dusze twa
trapi.
nie obawiaj sie niczego, napij sie, ach,
napij"
Skosztowalem wnet napoju - posmak gorzki
troche,
przed oczyma zobaczylem czarne plamy
plohe,
poczulem dretwienie czlonkow, zaraz sen
mnie zmorzyl,
a we snie tym zobaczylem, jak trup nagle
ozyl
powstal z grobu, skinal na mnie (w oczach
mial dwa wegle)
nim zdazylem don przemowic przekazal mi
ksiege -
na okladce jej widniala czaszka
gorejaca,
na jej kartach zapisana tresc
nastepujaca:
MILOSC JEST JAK DRZEWO W SADZIE, A PIEN
JEGO GRUBY,
KORA DZIWNIE POPEKANA PRZESZLA LICZNE
PROBY,
GALAZKAMI SIE WIATR BAWI, POZBAWIA JE
CZUCIA,
W KAZDEJ PORZE ROKU INNE TO DRZEWO
UCZUCIA
NAJPIERW WIOSNA MALE LISTKI I NIESMIALE
PAKI
POKRYWAJA PIEKNA GESTWA CIENIUTKIE
GALAZKI.
PIERWSZE WYZNANIA I SLOWA TAK CZULE
PADAJA,
ZE AZ PAKI W BIALE KWIATY SZYBKO
ROZKWITAJA
W MIARE CZASU Z WATLYCH KWIATOW POWSTAJA
OWOCE,
SMAK ICH SLODKI I NAMIETNY JAK GORACE
NOCE.
CHCIALBYS RWAC ICH PELNE GARSCI, POIC SIE
NEKTAREM,
CIESZYC OCZY, USZY, DOTYK, KARMIC BOSKIM
DAREM
LECZ PRZYCHODZI MOMENT PRAWDY, KAMIENIEJE
SERCE -
JESIEN TWORZY NA GALEZIACH PSTROKATE
KOBIERCE,
WIATR PORYWA LISCIE W GORE - NIE ZNA DZIS
LITOSCI -
PONURE STERCZA GALEZIE NICZYM NAGIE
KOSCI
NARESZCIE ZIMA PRZYPRÓSZY MIEKKIM PUCHEM
DRZEWO -
PO MILOSCI NAWET SLADU NIE WIDAC JEDNEGO
ZYJE TYLKO WE WSPOMNIENIACH - LZAWYCH
RETROSPEKCJACH.
TAK NAPRAWDE KAZDA MILOSC TO CIERPIENIA
LEKCJA
w tym momencie sen sie skonczyl, otworzylem
oczy -
nie ma sladu jez po chatce, nie ma sladu
nocy,
leze sobie w cieniu drzewa o spekanej
korze.
niepotrzebnie chyba pilem samogon we
dworze...
lecz, gdy wzrok swoj opuscilem, na kolanach
lezy
ksiega z czaszka gorejaca. nie moge
uwierzyc...
wiec to nie pijackie zwidy ani zludne
cienie?
chwycilem pioro do reki - "tresc tej ksiegi
zmienie!"
MILOSC TO NIE ZADNE DRZEWO POKRYTE
KWIATAMI,
MILOSC TO GDY JEDNO KOCHA, DRUGIEGO NIE
RANI,
A GDY MILOSC JEST PRAWDZIWA, TO NIE
PRZYJDZIE ZIMA,
BO GDY LUDZIE SIE KOCHAJA, WTEDY ZIMY NI
MA!
dumny z siebie polozylem ksiege w cieniu
drzewa -
gdy ja teraz ktos otworzy, bedzie wszystko
wiedzial...
ja tymczasem cos poczulem, ze mnie w gardle
suszy...
pojde chyba dzis do karczmy dac wytchnienie
duszy...
Komentarze (2)
bardzo piekny w swej tresci ,czyta sie jak bajke
to jak przypowiesc. bardzo piekna :)