O umarłej miłości - cz.2
Bohater 1
Hostoria, młodzieńca, nie była tak
daleka,
Co umarł w ciemnym lesie już jako kaleka
Bo go nękała choroba bez wszej litości
Okazując swą wyższość i dar
wszechmoscności
Który dostała w prezencie przed wiekami
I teraz dręczy ludzi srogimi mękami.
Nie dosyć, że chory śmiertelnie chłopiec
był ów
To na wojny z bronią chodził walczyć wśród
borów
Rozłorzystych ponad wiślanymi wodami,
Tam gdzie sosny ze strachu rosły
gromadami
Przerażone widokiem krwawiącego ciała
Polski, którą niemoc od zawsze posiąść
chciała.
Tak śliczny był młodzieniec z twarzą
jasniejącą
Z czarnym bujnym włosem, z cerą się
mieniącą
Kolorami brązu i śniadymi barwami.
Oh, jak pięknie wyglądał między
śnieżynkami
białymi i drobnymi! A swoją karnację
Niebanalnie przystojną dostał on po
matce.
Wysokością wzrostu z drzewami mógł się
równać,
A figurą swą do atlety się porównać.
W szczerym uśmiechu mieniły się zęby
lśniące
Tak białe, jakby perły przypominające!
Czym jest jednka uroda bez nutki
mądrości,
bez dobroci serca, do bliźniego miłości?
Stała by się zbyteczna njak na zimę
susza,
Więc nie brakowała ich w duszy
Eugeniusza.
Tak się właśnie przystojny młodzieniec
nazywał
Co Izabelli miłości ustami wygrywał!
7 listopada
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.