uśmiech rodzi uśmiech
Człowiek ten miał kłopotów wór
Nudziarz to był, prostak i gbur
Uśmiech zostawiał w szufladzie - w domu
Chodził kanałami, nie kłaniał się
nikomu.
Słońca nie lubił, wychodził po zmroku
Do kościoła nie chodził ani razu w roku.
Z sąsiadami skłócony, wciąż był czymś
strapiony.
Tygodniami w łóżku się lenił
Tylko swoje towarzystwo cenił!
Wciąż niezadowolony, z pretensją do żony
Bo obiad za słony, stek znów jest
przekrwiony
Krzywo wiszą zasłony - darł się
pomylony!
Gdzie tylko się nie zjawiał
Wszystkim przykrość wielką sprawiał.
Wkońcu ludzie odwrócili się od niego
A on nawet nie pytał dlaczego.
Umarł z nienawiści do bliźniego
Odchodząc nie poczuł już niczego...
Własne życie na męke i katusze
przerobił.
Bezduszny człowiek miejsce innemu
zrobił.
Choć w pamięci jako drażliwy, dotkliwy
Tak naprawdę był bardzo nieszczęśliwy
Nie znał przyjaźni, nie znał miłości
Wychowany bez norm, wzorów i wartości.
Flustracji nie można przenosić na
drugiego
Nawet gdy dotyczy problemu
big-wielkiego
Uśmiech to droga do szczęścia, do
sukcesu
Taka jest tajemnica interakcyjnego biznesu
:)
wiersz dedykuje mojemu złośliwemu sąsiadowi tetrykowi :)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.