VIII: Jeszcze jeden powrót do...
(Z cyklu: Abandoned place)
Tym razem słońce. Jakieś wątłe drzewa,
korzenie… Zardzewiała tablica na bramie.
Stukający kawałek blachy w porywach wiatru.
W nadbrzeżnej trawie cień idzie w
milczeniu. W przepływie obłoków, w
chłodnawym westchnieniu nie wiadomo kogo.
Byłem tutaj, ale czy byłem na pewno? Jestem
raz jeszcze, będąc jeszcze… Ktoś się
przechadza w tej całej feerii błysków na
wodzie. W szumie rzeki nasączonej śmiercią
plusk ryb niepodobnych do samych siebie.
Jarzą się jakimś wewnętrznym blaskiem,
umierając wiecznie w tej poświacie
promieniotwórczego cezu.
Dostrzegam w lustrze wody truchło, rozpad
człowieka… Zaciskam mocno powieki
szczypiących oczu. Albowiem ranią mnie
jaskrawe kontrasty chiaroscuro. I te zwidy
mrugające nerwowo w szpalerze smukłych
topól. Ktoś coś szepcze o opuszczeniu przy
drodze, lecz nie wiem. Nie rozumiem...
Oddala się i znika. By znowu powrócić w
jakiejś nieokreślonej udręce cierpienia.
Ktoś coś szepcze, kiedy idę zarośniętą
zielskiem ścieżką. Pokryte korzeniami
kontury domów drewniane albo z cegły… W
czarnych oczodołach okien jedynie cisza.
Przepastna otchłań zapomnienia. Wydaje mi
się, że jakieś dziecko stoi z siekierą nad
truchłem padliny. Tam na skraju widzenia.
Odrąbuje kawałek po kawałku. Odrąbuje. I
żuje. Przeżuwa jak ten demon blady i siny…
Jak ten czas zżerający wszystko.
To nie jest dla mnie zaskoczeniem, albowiem
zwid i mar coraz więcej. Gęstnieją w
ostrych jak brzytwa widzeniach gorączkowej
maligny. W stroboskopowym pulsowaniu
padającym z ukosa. Zaciskam powieki,.
Otwieram. Coraz to szybciej i szybciej… W
psychodelicznym amoku. W narastającej
neurastenii. Coraz to znowu widzę co
innego. To znowu to samo. W powtarzanych
sekwencjach obrazów maszerują moje
poprzednie wcielenia. Idą zamaszystym
krokiem, by zniknąć w oddaleniu jaskrawym
od słońca. Nie widzę już ciebie. Nie widzę
nawet siebie samego.
W murowanym spichlerzu pustka i
opuszczenie. Krzaki wyrastają ze szczelin w
kamieniach. W słońcu padającym z ukosa
ściana na kilka pięter. W okiennych
otworach wiatr szeleści i dmucha piaskiem
po twarzy. Radioaktywnym pyłem. W jakichś
cichych trzaskach, nieustannych szmerach. W
odmętach przeszłości wielkich jak całe
eony. I w tym blasku słońca coraz niższym,
chylącym się ku zachodowi. I coraz bardziej
czerwonym… I w tym blasku matka macha mi z
okna na pożegnanie albo na powitanie. Albo…
tak po prostu… Macha mi z uśmiechem z
najwyższego okna na skraju ściany. Będąc w
tej pustce. W tych wielkich oddechach od
nadmiaru powietrza, w którym oddycha
wszystko. Nawet kamień i drzewo. I obłok
zsuwający się z nieba…
Czy ty mnie słuchasz? Matki już nie ma.
Jedynie pustka pozostała w oknie. W
czerwonej poświacie nadciągającego
zmierzchu.
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-15)
***
Metlino – opuszczona wieś w obwodzie
czelabińskim w Rosji, nad rzeką Tieczą.
Wieś ta została ewakuowana z powodu
katastrofy jądrowej z 1957 roku w
pobliskich zakładach atomowych „Majak”.
Jest to jedno z najbardziej skażonych
miejsc na świecie.
https://www.youtube.com/watch?v=lzymPXv2GsU
Komentarze (2)
Jak zawsze wciągająco. Msz pierwsze "znowu" w tym
fragmencie"
" Coraz to znowu widzę co innego. To znowu to samo"
jest zbędne.
Czytam sobie
" Coraz to widzę co innego i znów to samo." albo
inaczej. Miłego poniedziałku:)
czytając miałam na myśli Czarnobyl, i jak widać
niewiele się pomyliłam.
Twoja wierna czytelniczka.