WIECZNY SEN
Siedzę sobie teraz
na zakwieconej łące.
Włosy mam przez wiatr rozwiane,
a dłonie miękkie, gorące.
Lecz sen mnie dopada,
słyszę głos Orfeusza.
Oddaję mu całą siebie,
jużvhyba się nie ruszam.
Nie chcę jednak spać wiecznie,
więc otwieram oczy.
Lecz po raz pierwszy w życiu
dzień mnie nie zauroczył.
Nie mogę się poruszyć,
nie mogę nic powiedzieć.
A wy nade mną stoicie,
szlochacie i płaczecie.
Mam inną na sobie sukienkę.
tą białą od mego taty.
Są na niej zielone listki
i różnobarwne kwiaty.
Włosy moje rozwiane
mama mi poprawia,
a łza jej gorąca
na usta me opada.
Tato odciąga mamę
od mego martwego ciała.
Przytula ja do siebie,
chce zeby nie płakała.
Zamykam w myślach oczy,
ponownie je otwieram.
Mój anioł po mnie przyszedł:
"Do Boga Cię zabieram".
Mija dzień i tydzień
i rok i dwa miesiące.
Na moim grobie jak codzień
są nowe stokrotki pachnące.
Nie płacz więcej rodzino,
nie płacz przyjacielu.
Ja jestem teraz aniołem,
jest nas tu w niebie wielu.
...dla pogrążonych w wiecznym śnie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.