Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Żar miłości (odc. 26)


Wielka kopuła kolejowego Dworca Głównego we Lwowie lśniła w majowym słońcu. Okupacyjna powszedniość oznaczała także duży tłok na placu przed nim, hałas i zgiełk. Co jakiś czas przejeżdżały samochody niemieckie wypełnione żołnierzami lub SS-manami, a między tłumem ludzi przechodziły patrole niemieckich i ukraińskich żandarmów i policjantów.
Lesia wysiadła z wagonu z małą walizką i rozejrzała się po peronie. Ubrana w ciemny żakiet, w ręku trzymając płaszcz w podobnym, ciemnogranatowym kolorze, udała się do przejścia i za chwilę stanęła przed wejściem głównym do budynku, widząc przed sobą plac rozświetlony strumieniami promieni słonecznych.
Wyjęła z torebki swoją okrągłą puderniczkę i zaczęła się pudrować na lewym, a potem na prawym policzku i kolejno na obu skroniach. Przejrzała się uważnie w małym lusterku, potem schowała puderniczkę do torebki, poprawiła swój niebieski kapelusz i wróciła do wnętrza. Miała poczekać minutę, może kilkadziesiąt sekund więcej, po czym ktoś będzie przechodził obok niej i jakby niechcący uderzy ją łokciem. Tak też się stało, przeszedł jakiś młody mężczyzna, potrącił ją, wchodząc do środka budynku. Nawet się nie obejrzała - miała czekać dalej, nie rozglądając się za bardzo ani nie zwracając niczyjej uwagi. Przesunęła się nieco poza główne przejścia dla pasażerów i stanęła przy kolumnie. Za kilka minut ten sam młody człowiek przechodząc w kierunku przeciwnym do poprzedniego znów ją lekko potrącił i rzucił tym razem krótkie „przepraszam panią”. Nie szedł zbyt spiesznie, więc poszła za nim, trzymając w ręku walizkę i swój płaszcz. Oboje wyszli z dworca, a on zatrzymał się tuż przy dorożkach. Lesia przeszła obojętnie obok i poszła dalej w kierunku Alei Ferdynanda Focha, obecnie nazwanej przez Niemców Bahnhofstrasse. Za chwilę zatrzymała się obok niej przejeżdżająca po jezdni dorożka. Wychylił się znów ten sam młody człowiek i zapytał z wyraźnym lwowskim akcentem:
-Przepraszam, mogę panią podwieźć. Życzy sobie pani?
Uśmiechnęła się i ze słowami „Dziękuję bardzo” skorzystała z zaproszenia, wdrapując się na tylne siedzenie. Mężczyzna wziął od niej walizkę i zapytał:
-Jak minęła podróż, panno Kasiu?
-Dziękuję, bardzo przyjemnie i całkiem wygodnie – odpowiedziała.
Opowiadał jej po drodze o swoim mieście, wskazywał ciekawe gmachy, parki ulice. Lesia vel Kasia żywo reagowała, uśmiechała się do swojego przewodnika, pomimo zmęczenia długą podróżą nie przestawała czarować swoją urodą.
W ten sposób rozmawiając, także o sprawach błahych i obojętnych, po dwudziestu minutach dotarli do ulicy Piekarskiej. Pomyślała sobie o swoim ukochanym Włocławku, gdzie lubiła ulicę o takiej samej nazwie. Gerard (po drodze jej przewodnik tak się przedstawił) poprowadził ją na drugie piętro i tam zapukał trzykrotnie do drzwi. Spodziewała się ujrzeć jakąś ciemną, ponurą przestrzeń, gdzie powinni po kątach być poukrywani ludzie, partyzanci czekający z bronią i gotowi na bój. Tymczasem drzwi otworzyła starsza kobieta w stroju pokojówki i zapytała ich:
-Państwo chcielibyście do kogo?
-Do Mecenasa, bardzo proszę – odpowiedział Gerard.
Pokojówka otworzyła szerzej wejście, wpuściła ich do środka i starannie zamknęła drzwi.
-Proszę zaczekać – powiedziała i odeszła w głąb mieszkania.
Lesia rozejrzała się po dużym przedpokoju, w którym chwilę stała. Było to eleganckie, przedwojenne wnętrze, ale ogołocone przez Rosjan, którzy ukradli w 1939 i 1940 roku stąd wszystko, co dało się ukraść. Nie miała jednak zbyt dużo czasu na rozglądanie się, bo wszedł Mecenas. Później się okazało, że był majorem Armii Krajowej, a to był jego pseudonim. Odebrał od niej przesyłkę, którą miała w walizce i podziękował. Zapowiedział, że przesyłkę zwrotną doręczy jej do kwatery, gdzie ma się teraz udać z Gerardem.
Major Mecenas na odchodne podał jej rękę i przez chwilę trzymał jej dłoń, jakby chciał ją rozgrzać.
-Czy spodobał się pani nasz Lwów? – zapytał. –W porównaniu do stolicy to nie jest jakaś wielka metropolia, ale ma swój wdzięk – zapewnił.
-Tak, oczywiście, jest tu bardzo pięknie. Nie za dużo widziałam, jestem po raz pierwszy w tym mieście, ale to co udało mi się zobaczyć może budzić podziw.
-Dobrze, panno Kasiu, pójdzie pani z Gerardem na kwaterę, by tam odpocząć i coś przekąsić. Od razu mówię, że może sobie pani spędzić popołudnie tak, jak pani sobie życzy. Ma pani wolne. Zachęcam do małej przechadzki po naszym Lwowie, ale proszę uważać i nie chodzić sama. Nie jest tu tak bezpiecznie, jak było przed wrześniem.
Dodał jeszcze:
-Tutaj nie ugościliśmy pani zbyt obficie, ale tam na kwaterze zapewne nikt o pani głodzie nie zapomni. Proszę iść z Gerardem trochę tak, jakbyście się znali sto lat, być może będzie łatwiej jakoś przejść pod czujnym okiem SS i gestapo, a także naszych „przyjaciół” Ukraińców. Pojutrze będzie pani proszona o powrót do Warszawy, który nastąpi prawdopodobnie nie z samego rana, lecz w południe. Coś pani otrzyma od nas w prezencie dla kolegów w stolicy.

Była teraz sama na kwaterze, gdzie ją wczoraj przyjęto z lwowską gościnnością i serdecznością. Agnieszka wyszła jeszcze przed ósmą do pracy, a jej pozwolono wypocząć tyle, ile jej potrzeba. Oprócz niej i Agnieszki, które spały w tzw. „kobiecym” pokoju, byli tu jeszcze w nocy Franek, Andrzej i Joachim, których poznała przed samym snem, oraz Gerard, który wrócił tuż przed godziną policyjną. Wszystkich poznała jeszcze wczoraj i od razu w pierwszej rozmowie przeszli na „ty”. Mówili, że być może wpadnie na chwilę dowódca ich plutonu, porucznik Leszek, ale jednak nie pojawił się. Zadzwonił tylko i kazał, by się grzecznie zachowywali, gdy mają gościa ze stolicy.
A teraz rano, następnego dnia w tym mieszkaniu, nie było nikogo, tylko Franek kręcił się gdzieś tu i tam. Słyszała przez zamknięte drzwi, jak wchodził i wychodził, gwizdał sobie, podśpiewywał i nucił, miejsca na dłużej nie mógł zagrzać.
„Jak to Franek, nasze żywe srebro” – śmiała się wczoraj z niego Agnieszka.
Usłyszała dzwonek do drzwi wejściowych. Franek najwyraźniej teraz był i otworzył, a potem usłyszała jakieś przyciszone dźwięki, dobiegające z przedpokoju. Może to były jakieś słowa, szmer otwieranych drzwi, może męski śmiech. Nie miała pewności, co ma teraz ze sobą zrobić, więc siedziała w dalszym ciągu przy stole w „kobiecym” pokoju, czytając wiersze z tomiku poezji Juliusza Słowackiego, które pożyczył jej Franek jeszcze wczoraj wieczorem. Jak przystało na studenta Uniwersytetu Lwowskiego był bardzo oczytany i elokwentny, a przy tym trochę gaduła. Spędzili wieczór rozmawiając o poezji, sztuce, historii. Teraz od czasu do czasu zerkała przez okna na zewnątrz, poprzez niezbyt gęste firany. Dzień nie był tym razem pogodny, padał deszcz, niezbyt mocny, ale raczej nie zanosiło się na to, że dziś zobaczy błękit lwowskiego nieba.
Za chwilę ktoś zapukał do drzwi jej pokoju. Nie odezwała się.
-Agnieszka, jesteś tam? – padło pytanie. Z braku odpowiedzi ktoś zapytał ponownie, pukając drugi raz do drzwi:
- Jest tu ktoś?
Serce jej zabiło gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z piersi i wybiec do tego przedpokoju, skąd doszedł do niej ten głos. Poznała go, był jak zawsze spokojny, ciepły, opanowany. Nie słyszała go od niemal czterech lat, więc teraz modliła się prosząc, żeby to nie była pomyłka. Jedna łza wydostała się i zawisła na skraju jej oka. Otarła ją delikatnie, by nie rozmazać czarnego tuszu na rzęsach.
Chciała wstać, ale nie mogła. Siedziała jakby przykuta do krzesła.
-Nie ma Agnieszki, wyszła już do tego swojego sklepu. W środku jest tylko ta kurierka, Kasia, co wczoraj skądś przyjechała, chyba z Warszawy. Może jeszcze śpi, kazali dać jej odpocząć, a przecież ledwo co minęła dziewiąta – usłyszała wyjaśnienia Franka.
Podniosła się z trudem, wygładziła fałdy sukienki, odgarnęła do tyłu swoje długie, jasne włosy.
-Jestem, jestem – odpowiedziała w miarę spokojnie i na tyle głośno, by ją usłyszeli. –Już otwieram.
Odłożyła puderniczkę do torebki, którą położyła na zajmowanym przez siebie łóżku. Dotknęła ostatni raz swoich włosów, by je ułożyć i jakby z wahaniem nacisnęła klamkę.
W świetle dnia, przez okna drugiego pokoju oświetlającego częściowo tylko mrok przedpokoju, zobaczyła stojącego w drzwiach Franka, a za nim….
-Dzień dobry, jestem Kasia – powiedziała spokojnie i spojrzała na niego.
Nie zmienił się zbytnio, może lekko schudł. Twarz była nieco ciemniejsza, niż ta, którą zapamiętała – opalona lub też tak to wyglądało w słabym świetle w przedpokoju.
Tadeusz też był opanowany, choć usłyszała wyraźnie, że głos mu zadrżał, gdy się przedstawił:
-Dzień dobry, jestem Leszek. Czy przyjechała pani z Krakowa? – zapytał wyraźnie zmieszany i nie odrywając od niej oczu.
-Wczoraj z Krakowa, ale w sumie to z Warszawy. Zapraszam do środka – dodała, odsuwając się od drzwi.
Tadeusz tym razem wszedł pierwszy, podała mu dłoń. Ucałował ją tak jakby zupełnie normalnie, ale dłużej niż zwykle trwało, nim ją wypuścił ze swojej szorstkiej, żołnierskiej dłoni.
Patrzył jeszcze chwilę w jej oczy, po czym zwrócił się do Franka:
-Zbyszek jest pod ósemką, czeka na ciebie, sam może sobie nie dać rady.
-Już lecę – odpowiedział tamten. Zdziwił się, że porucznik prawie nic nie mówi i stoi niemal nieruchomy w drzwiach kobiecego pokoju. –Możesz się rozgościć, Leszek, herbata jest zaparzona – dodał.
-Dobrze, dobrze, dam sobie radę – odpowiedział. –Idź tam do niego, bo wiesz jaki jest Zbych – trzaśnie drzwiami i sobie pójdzie.
Franek mrugnął lewym okiem do Kasi:
-Porucznik nie jest taki zły, nie musisz się go bać, Kasia!
Klepnął Tadeusza po ramieniu i wyszedł z pokoju. Wziął z wieszaka i założył czapkę, złapał do ręki kurtkę i pogwizdując energicznie „Tango Milonga” wyszedł szybkim krokiem z mieszkania.
Tadeusz podszedł bliżej i dotknął jej ręki. Podniosła ją nieco i spotkały się ich dłonie.
-Jesteś …. – szepnął, ściskając jej palce.
-Jestem … - odpowiedziała i drugą dłonią dotknęła delikatnie jego twarzy.
Objął ją i pocałował, też delikatnie.
-Nie zdążyłem się ogolić, nie wiedziałem, że cię spotkam – zaczął się tłumaczyć. Uśmiechnęła się i patrząc na niego, wypowiedziała:
-Też nie wiedziałam, to Bóg musiał sprawić. Najważniejsze, że jesteś!
-Najważniejsze, że jesteś …. Kochana! – odpowiedział. Obejmował ją jednym ramieniem, trzymając cały czas jej dłoń w drugim swoim ręku.
Pocałował ją drugi raz, trzeci, następny. Delikatnie, by jej nie podrapać tym swoim dwudniowym zarostem. Wyszeptał, trzymając swoją twarz w jej włosach:
-Bóg pozwolił mi jeszcze cię spotkać i zobaczyć. Codziennie się o to modliłem, Leo!
-Codziennie się o to modliłam, by Chrystus mi ciebie zwrócił – powiedziała, kładąc swoją twarz na jego ramieniu.
-Kasia, ładne imię – pochwalił. Wiedział oczywiście, że tak ma na imię jej mama. –Jak się czuje mama? – zapytał, nie wypuszczając jej rąk i patrząc na nią jakby chciał być pewien, że to ona.
-Mamusia zmarła miesiąc temu, przed Wielkanocą – powiedziała, nie odrywając teraz od niego swych błękitnych oczu. –Tato nie wrócił z frontu we wrześniu 39 roku, byłam niedawno na jego grobie w Łowiczu.
-Najdroższa, tak mi przykro! – znów ją objął i znów ją pocałował. –Tak mi przykro…
Spijał łzy z jej twarzy, bladej i chłodnej. Lesia stała, jak oczarowana, jakby porażona myślą, że to może być tylko sen.

Major znów pozwolił jej wcześniej na wolne popołudnie, a teraz od niego, Tadeusza, dowiedziała się, że zaprasza ją, by poszła z nim na przechadzkę i na obiad gdzieś po drodze w jakiejś pobliskiej restauracji. Frankowi, gdy ten wrócił, powiedział, że poznali się z Kasią jeszcze przed wojną, a teraz to niespodziewane z nią spotkanie jest dla niego miłą niespodzianką. Chciałby się z nią przejść, pokazać jej Lwów i dowiedzieć od niej, co słychać w jego rodzinnych stronach. Mówił, że wrócą przed godziną policyjną, a jeśli nie zdążą, to niech oni się tutaj nie martwią, bo on nie da zgubić się we Lwowie swojej krajance.
-Szybko ci idzie, Leszek, to odnawianie kontaktów z tą śliczną, znajomą „krajanką” – zaśmiał się Franek i z uznaniem i znów poklepał Tadeusza po ramieniu. Życzył im przyjemnego popołudnia i zapowiedział, że on też ma dzisiaj spotkanie ze swoją dziewczyną. Zanucił „Umówiłem się z nią na dziewiątą” i poszedł do pokoju „męskiego”, do jakichś swoich zajęć.
Lesia nie słyszała tych wszystkich rozmów i ustaleń, a potem nawet nie pytała Tadeusza o szczegóły, tylko poszła z nim na ten spacer wtedy, gdy już mogli oboje wyjść, około godziny wpół do trzeciej.
Lwów zrobił na niej wielkie wrażenie, choć było jeszcze widać wyraźne ślady walk i bombardowań sprzed dwóch lat, a także tych z września 1939 roku. Deszcz nie padał, ale było chłodno jak na jedenasty dzień maja, więc dobrze, że założyła na siebie swój płaszcz.
Szli pod rękę, nie spiesząc się, wsłuchani w siebie nawzajem, w bicie swoich serc. Ona bardziej słuchała jego opowiadań, niż mówiła. Relacjonował jej o tym, co przeżył i dlaczego nie mógł się do niej odezwać ani nawet przekazać sygnału, że żyje. Miała wrażenie, że wielokrotnie zatrzymywał się, jakby zastanawiając się, co powiedzieć, a czego nie. A może powstrzymywał się, by mówić bardziej szczegółowo, jakby opuszczał całe fragmenty opowieści, które mogłyby jej zrobić przykrość lub dla niego były szczególnie przykre. Dobrze wiedziała, że wojna przyniosła ogromne spustoszenia, które dotknęły ją, a także jej ukochanego.
A potem, już około piątej, weszli gdzieś po drodze do restauracji, by zjeść obiad. Nie znając miasta nie miała pojęcia, gdzie to było. Przy stoliku siedzieli tylko we dwoje, a on prawie że zamilkł, patrząc się tylko w jej oczy, za którymi tyle lat tęsknił.
Wyszli na ulicę jeszcze przed godziną szóstą i wtedy zaprosił ją do swojego mieszkania, które wynajmował sam na ulicy Piaskowej. Było tam bardzo skromnie, ale cicho i czysto. Zdjął jej płaszcz, poprosił, by się rozgościła i żeby czuła się, jak u siebie w domu. Zrobił i podał herbatę, którą pili we dwoje, rozmawiając i trzymając się za ręce. Patrzyła mu w oczy, uśmiechała się, oboje wyglądali na szczęśliwych.
I wtedy wreszcie przyszła ta chwila, o której już wcześniej myślała, że jej pragnie. Marzyła o tym od czasu, jak spotkały się ich stęsknione spojrzenia w tamtym pokoju. Ujrzała wtedy te same, kochające oczy, które przez tyle lat przypominały jej się w najgorszych nawet chwilach zwątpienia. Te oczy, które mówiły, tak jak wtedy we Włocławku, że ją kocha, uwielbia i tęskni za nią.
A teraz stanął za nią, gdy siedziała na krześle przy stoliku, nachylił się i obiema dłońmi objął jej ramiona. Obróciła głowę i spojrzała na niego z zachwycającym blaskiem w swoich oczach. Patrząc w nie, poprosił:
-Lesiu, zostań dziś ze mną… Żono…
Zadrżała i przymknęła powieki. Odchyliła głowę do tyłu i wyszeptała z uśmiechem:
-Kochany… chcę z tobą być… Mężu…
Wtedy przyklęknął obok niej i znów zaczął całować jej ręce, włosy, usta i twarz. Oderwała się na chwilę od niego i uklękła przed nim, biorąc go za ręce. Objęli się i tak trwali, przytuleni, złączeni nierozerwalnymi więzami miłości. Oboje czekali na siebie tyle lat, w pełni swej czystości i wzajemnego oddania.
-Żono… kocham cię… jestem…
-Mężu… kocham cię… jestem…
Lesia czuła, że ma serce przepełnione odzyskaną wiarą w spełnienie własnych snów o miłości. I odtąd już w każdym swym oddechu chwytała i pieściła tę świadomość, że są wreszcie we dwoje, zupełnie razem. Podniósł ją i zaprowadził za rękę tam, gdzie zjednoczyli się i połączyli, jak tylko może połączyć się kochająca kobieta z kochającym mężczyzną. Był czuły i delikatny, a ona nigdy przedtem nie przypuszczała, że można aż tak pragnąć tego, co przyniósł im ten wieczór i ta noc.
W każdym fragmencie jej ciała płonęła miłość do niego – tak było od lat, nawet wówczas, gdy przyszły najgorsze chwile żalu i niewypowiedzianej tęsknoty. A teraz uświadomiła sobie jeszcze coś, co zachwycało ją w równym stopniu, jak ta odzyskana miłość. To był zachwyt dla jego męskiego ciała, dla jego męskiej siły, którą ją wypełnił i doprowadził do ekstazy.
Twarz jej była gorąca, lśniła w mroku nocy, oświetlonej tylko jakimś odległym światłem z ulicy. Dotykał i całował jej piersi, które nabrzmiewały w jego dłoniach. Zamykała swe oczy, a za chwilę otwierała z wyrazem niewypowiedzianej radości, gdy oddawała mu się cała, do końca i bez reszty. Jej usta wypowiadały jego imię, przywierając do jego silnych, gorących ramion, obejmujących jej dziewczęcą, delikatną postać.
-Jesteś piękna, cudowna, moja najdroższa – szeptał w uniesieniu w tej niezwykłej chwili, gdy byli jednością, spleceni w miłosnym uścisku, jak te dwie brzozy, których niezwykłe, splecione pnie widział w lesie pod Nowogródkiem.
-Jesteś piękny, cudowny, mój kochany – odpowiadała, bezgranicznie mu ufając, oddając mu swoją miłość, ten najcudowniejszy boski kwiat, który kwitł w niej tylko dla niego i z myślą o nim. Pragnęła i marzyła, by był z nią szczęśliwy, najszczęśliwszy. Oddawała mu całą siebie, swoje dziewictwo, swoją dotychczasową nieskazitelną czystość, swoją duszę i ciało. Oddawała się i brała miłość od niego, zachłannie, pospiesznie, aby wynagrodzić jemu i sobie te blisko cztery lata strachu, tęsknoty, niespełnionych pragnień i oczekiwań. Byli spragnieni, zatraceni w tej szaleńczej, miłosnej chwili spełnienia. Wymodleni dla siebie nawzajem w tylu codziennych modlitwach, powtarzanych przez tyle mrocznych miesięcy i lat rozstania. I to pożądanie, ta rozkosz i to spełnienie, tak niespodziewane, przyszło do nich obojga, gdy tulił ją i całował każde, najdrobniejsze nawet miejsce na jej twarzy, szyi i piersiach.
-Kocham cię, Leo, kocham cię, moja cudowna! – szeptał, obejmując i tuląc ciało najdroższej mu kobiety.
-Kocham cię, Tadeusz, kocham cię, mój ukochany! – szeptała, oddając mu swoją duszę, wszystkie swoje myśli i łącząc się z nim poprzez wszystkie swoje zmysły i marzenia.
Świt jeszcze się nie zbudził, gdy zasnęli zmęczeni w swoich ramionach. Była wreszcie szczęśliwa, jak jeszcze nigdy wcześniej. Czuła się w pełni kobietą, uwielbianą przez tego, którego bezgranicznie kochała. Byli wreszcie razem, wreszcie szczęśliwi, w środku tej okupacyjnej nocy.

Dodano: 2016-12-16 06:37:01
Ten wiersz przeczytano 560 razy
Oddanych głosów: 5
Rodzaj Nieregularny Klimat Ciepły Tematyka Miłość
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (10)

waldi1 waldi1

Dzięki Ci muszę nadrobić zaległości .. i ciąg dalszy
nadrobić ..

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Turkusowa Anna
Chyba miliony razy opisywano w literaturze piękno
ludzkiej miłości, kobiety i mężczyzny. Jeśli choć
trochę mi się udało uchwycić to piękno, to jestem
szczęśliwy.
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz.
Pozdrawiam.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Amor
Moja opowieść opiera się po części na rzeczywistych
wspomnieniach i dotyka faktów historycznych, które
miały miejsce. Niemniej jednak jest to fikcja
literacka i postaci w niej występujące są przeze mnie
wymyślone (oprócz kilku postaci autentycznych, o
których wzmiankuję, jak rodzina Lechów z niezapomnianą
córką Janiną czy ppłk. Maksymilian Ciężki).
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Niezwykła historia z momentami. Szczerze uwielbiam
czytać tą twą historyczną powieść, ho wiem, że jest
to opisywanie faktów.

Madame Motylek Madame Motylek

Też mam słabość do tego imienia,bo
moja ulubiona ciocia też jest Lesia.
Tylko, że nie od Leokadii, a od
Aleksandry (Olesia?):)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Madame Motyle
"Prawdziwy żar" - tak miało być. Cieszę się, jeśli
czuć tę miłość. Przyznam się, że Lesia to moja
ulubiona jak dotąd bohaterka mojego opowiadania, mam
chyba do niej jakąś słabość. Nie wiem nawet, jak z
tego wybrnąć.
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz.
Pozdrawiam.

Madame Motylek Madame Motylek

Prawdziwy żar bije z tego odcinka:)
Pozdrawiam

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Anna
Tak, wiemy, że ludzie kochali się, łączyli w pary itp.
także w czasie wojny, o czym świadczą choćby utwory
poetyckie (Baczyński).
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz.
Pozdrawiam.

anna anna

Ten odcinek jest jak piękne opowiadanie o miłości w
samym sercu wojny

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »