Zegar
Stuletni zegar w drewnianej altanie,
odmierza czas młodym, wiekowym –
rozstanie.
Pradziada usypiał tym swoim tykaniem,
niby godnie spokojnym, lecz strasznym
wymiarem.
Ten wymiar nieznany, to kraniec
wędrówki,
ziemskiego działania kres mizernej
mrówki.
Może czas już dociekać sensu,
wyjaśnienia,
czy dobrze wypełniono czas tego
istnienia?
Co dało to trwanie, co chwilą w
przestrzeni
złudy czasu, bo ledwo odrosłeś, od marnych
korzeni,
a już kroczy żniwiarz co innym nierówny,
bo nie zwiezie kłosów na zimę do gumna.
Zostawi na polu, jak legion pobity,
bez dumań, że kiedyś pełne woni kwitły,
zachwycały innych, swych kształtów
powabem,
szastając tymi wdzięki, niby tanim
darem.
A zegar tyka, jakby wieczność jeszcze przed
nim,
tylko od swojej sprężyny sprawności
zależny.
Półgodzinki wybija samotne, jednym
uderzeniem,
pełne, bardziej hojnie, całej ilości
spełnieniem.
Tak leżąc owładnięty bezsennym amokiem,
zauroczony późnych godzin uderzeń
natłokiem,
odlicz prawie tuzin, zaraz potem takie
jedno skromne,
aż północ obwieści, że idą godziny snem
wiarołomne.
Po co się tym ciągłym liczeniem tak
trudzić?
Ten trud bez sensu! Praca, aby rąk nie
zbrudzić?
A może czekaj, aż kolejny dzwonów seans
nocny
uderzy trzynaście i staniesz się po
wszechczas mocny!
w.
2004-04-13 20:56
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.