zelazko
pani profesor Bochni za tak nudna lekcje biologii
nagle wszystko dookola zaczelo sie
rozmazywac...
swiat zakrecil
sie...zasuplal...zamotal...
podeszlam do okna i otworzylam je...
a w reku mialam zelazko...
prasowalam niebo goracym metalem...
gladzilam...
rownalam nierownosci...
ulepszalam chmury
male
duze
...wszystkie...
i slonce bo zmarszczylo twarz na ten
widok
i ptaki
i drzewa
i wiatr razem z liscmi ktore unosil
aniolowie siedzacy na oblokach podnosili
nogi
zeby sie nie poparzyc
niektorzy nie zdazyli
wiec leza teraz w szpitalu
sw. katarzyny niebianskiej
z obandarzowanymi stopami
kiedy swiat sie rozsupla
wypuszcza ich do nieba
na dluga rehabilitacje...
drecza mnie wyrzuty sumienia
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.