Zielona chwila (proza)
"Odnoszę wrażenie, wręcz mam pewność, że to
już kolejny raz przedzieram się przez
wszechogarniający gąszcz. Jakbym kręciła
się w kółko, lub wciąż od nowa pojawiała
cyklicznie na początku drogi. Jednak
uparcie podążam za, raz za razem,
objawiającą się i znikającą sylwetką.
Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych
ramion, zakwitając na skórze parzącymi
bąblami. Szmaragdowe błyskawice jełczeją i
żółkną na przemian, zwijając się i
zamieniając w pomięte, cynfoliowe papierki
opakowań po miętowych galaretkach. Zamiast
grzmotów wywołują w uszach natrętny,
pulsujący dźwięk…"
Przez uchylone powieki wdziera się
znienawidzone światło dnia. Natarczywy
sygnał domofonu.
Zsuwam się z przepoconej pościeli łóżka.
Zimna podłoga otrzeźwia w kontakcie z
bosymi stopami.
Podchodzę do drzwi, rozgarniając natrętne,
wciąż kurczowo uczepione zasłony półsnu.
- Słucham – chrypliwie mamrocę do słuchawki
przez ściśnięte gardło, z trudem
rozlepiając wyschnięte usta.
- Dzień dobry pani. Firma "Merkury".
Zamówione zakupy.
- Proszę zostawić pod drzwiami.
Po chwili słyszę delikatne pukanie i
oddalające się kroki. Uchylam zabezpieczone
łańcuchem drzwi. Rzut okiem na korytarz
klatki schodowej. Pusto. Zwalniam łańcuch i
wnoszę do wnętrza zapakowaną firmowo torbę.
Zapasy.
Od kiedy nie wychodzę z domu? Od jak dawna
większość czasu spędzam w łóżku? W ciągu
dnia w niecierpliwym, przerywanym półśnie,
w oczekiwaniu na nadejście wieczoru i
zielone objęcia nocy. "Zielone objęcia
nocy".
*
Z Arturem, moim niechlubnym byłym,
pożegnałam się, bodajże, rok temu z
okładem. Kroplą przepełniającą czarę były
nawet nie butelki wymiecione spod wanny.
("Czyżby gnojek popijał, siedząc na
kiblu?") Ale głównie siniaki, których
dorobiłam się w przepychankach z tym
damskim bokserem. Kazałam mu spakować
manatki. Te, których nie zdążył, wystawiłam
przed drzwi.
Od tego czasu jestem samiusieńka jak palec
weterana tartaku. I niekiedy już nawet
żałuję tej swojej decyzji. Jaki był, taki
był, ale był. A ja ze swoim temperamentem,
po prostu, potrzebuję faceta. Dałam się
nawet wciągnąć w różnorodne fora randkowe
typu: "pani poszukuje pana na rżnięcie". I
godzinami siedziałam przed kompem ("Ginewra
szuka Lancelota"), prowadząc mniej lub
bardziej obsceniczne, wirtualne
pogaduszki.
*
Torbę z zakupami upuściłam niedbale na
biurko z komputerem. Od dawna nie
zaglądałam do netu. Chyba że po internetowe
zakupy spożywcze, wprost pod próg.
Praktycznie nie robiłam nic, oprócz
wylegiwania się w pościeli.
Wyciągnęłam z paczki kolejnego herbatnika i
popiłam łykiem maślanki. Opakowanie
rzuciłam na stos innych, walających się po
podłodze. Właśnie tak odżywiam się
ostatnio, uwolniona od przygotowywania
posiłków i mycia naczyń, które i tak
zalegają w zlewozmywaku. Na koniec
grzecznie zapaliłam długo oczekiwnego
papierosa.
W drodze do łóżka uważałam, aby nie zerkać
na pnący się obok okna roślinny gąszcz,
ciemnozielonym cieniem układający się na
ścianie, przyczajoną, nieco amorficzną
sylwetką. Gdzieś na granicy świadomości
rejestrowałam niepokój przemieszany z
pulsowaniem emocji promieniujących od
podbrzusza.
*
Wiosna. Przed rokiem.
Wtedy ostatni raz widziałam Marysię.
Wymieniliśmy kilka esemesów. A potem, ni
stąd ni z owąd, nie byłam w stanie nawiązać
świeżo odnowionego kontaktu. Nie
odpowiadała na maile. Telefon wyświetlał -
"błąd połączenia".
To były przypadkowe odwiedziny u dawno
niewidzianej przyjaciółki ze studiów.
Spotkałyśmy się w supermarkecie, bodajże w
Tesco. Zresztą, nieistotne. Po rozpoznaniu
i gorącym powitaniu, poszłyśmy na kawę.
Koniec końców, Marysia zaprosiła mnie do
siebie na kieliszeczek nalewki z pigwy. Nie
potrafiłam odmówić, a to było tylko kilka
kroków.
Mieszkała w nieco zapuszczonym bloku z
wielkiej płyty. Dwa pokoiki urządzone
skromnie lecz z gustem.
Moją uwagę zwróciło bujne pnącze obsypane
żółtymi kielichami kwiatów, rozpięte na
ścianie obok ramy okiennej. Wyglądało
imponująco, i jakby w sposób swojski
znajomo.
- Tak, to ogórek – oznajmiła z uśmiechem
Maria. – Może nie taki zwykły, bo nasiona
dostałam od znajomej zielarki z mojej
rodzinnej wsi. A ludzie po opłotkach
gadają, że to wiedźma - wzruszyła
pogardliwie ramionami. - Ludziska! Pewne
jest jednak, że jak nikt inny zna się na
ziołach i nalewkach. Tę pigwówkę też
otrzymałam od niej w prezencie – dodała,
nalewając do kieliszeczków złocistego,
aromatycznego napoju.
- A widzisz, chyba mam jeszcze jedno takie
nasionko. Jeżeli masz ochotę, to posadzisz
sobie, na przykład, na parapecie, –
zakręciła się w poszukiwaniu.
- O, jest! - Odwinęła z płóciennej szmatki
zwyczajnie wyglądającą, podłużną, żółtawą
drobinę. - A tu masz specjalny nawóz, który
dostałam w komplecie. – Wyciągnęła do mnie
rękę ze słoiczkiem, zawierającym jakąś
brunatną ciecz.
- Tylko musisz pamiętać, Gwen, żeby dozować
po kropelce, nie więcej.
*
"Budzę się ze snu. Naprzemienność. Biel –
Czerń. Światło – Mrok. Nasycenie – Głód.
Mrok – Tęsknota. Noc – Obietnica. Głód.
Budzę się do snu".
*
"Stopy grzęzną w piasku. Podrywam się do
biegu. Po prawej stronie nitka horyzontu
stapia się na granicy żywiołów. Morze,
powietrze. Giną w poszarpanej zieleni
chmur. Nadciąga wiatr, porywając drobne
ziarenka i układając w kształty niewielkich
zawirowań. Malachitowe, karłowate tornada.
Podłoże staje się kamieniste. Potykam się,
z mozołem wspinając po piargach ku
seledynowym szczytom. Wierchy nagle nicują
się do wewnątrz i przemieniają w sadzawki,
mamiące z doliny kocimi oczami. Schodzę ku
nim głębokim wąwozem, porośniętym świerkami
o brunatno-zielonych igłach. Pod nogami
chrzęszczą rozdeptywane ogórki. Skąd tu
ogórki? Choć właściwie nic nie powinno mnie
dziwić w tym śnie. Z jakiejś przyczyny
zdaję sobie sprawę, że to sen.
Nachylam się, podnoszę. To szyszki,
świerkowe szyszki. Nie wiem, dlaczego
oddycham z ulgą, tym bardziej, że kolejnym
moim uczuciem jest niewytłumaczalna
tęsknota…"
Wybudzam się z tym uczuciem. Wzrok
mimowolnie kieruję w stronę parapetu, na
którym z doniczki strzelają w górę świeże,
zielone pędy. Sen rozwiał się i nie
potrafię przypomnieć sobie żadnych
szczegółów. Tak niechętnie wstaję dziś z
łóżka, żeby rozpocząć nowy, nudny dzień.
*
O nasionku od Marysi przypomniałam sobie,
gdzieś tak, po ośmiu miesiącach. W tym
czasie miałam bowiem radosne urwanie głowy
z przejmowaniem masy spadkowej po dosyć
bliskim, ale praktycznie nieznanym mi,
jedynym żyjącym krewnym. Ten, jakby
wyczuwając moje kłopoty finansowe,
uprzejmie kopnął w kalendarz, gdzieś w
dalekiej Australii, zasilając przy okazji
moje konto niebagatelną sumką. No, to byłam
ustawiona. Teraz po załatwieniu wszelkich
formalności, opłaceniu notariuszy i
wszystkich innych przedstawicieli urzędów,
w tym Urzędu Skarbowego, mogłam wreszcie
spędzić resztę swojego żywota jako
rentierka. Na razie nie potrafiłam
wyskoczyć z dotychczasowych kolein
przyzwyczajeń i nawyków. Jak zwykle,
odpaliłam więc kompa z zamiarem wejścia na,
odwiedzany coraz częściej, portal randkowy.
Jakaś nieuświadomiona myśl nie dawała mi
jednak spokoju. Zupełnie automatycznie
zaczęłam poszukiwać odpowiedniej doniczki.
Odpowiedniej na co? Wyjęłam rzucone na dno
szuflady zawiniątko. Naczynie wypełniłam
ziemią kwiatową, a w zagłębienie wetknęłam
otrzymane od Marysi nasionko. Wszystko to
robiłam prawie bez udziału świadomości.
- "Teraz jeszcze tylko kropla nawozu".
Upps, słoiczek wyśliznął mi się nagle i
cała zawartość brunatnej breji wsiąkła w
przygotowaną glebę.
- "I po zawodach" – pomyślałam przekonana,
że nawóz w tej obfitości zeżre posadzoną
drobinę.
Mimo to, postanowiłam poczekać na efekty.
Kiedy się jednak pojawiły, były
niesamowite.
Już na drugi dzień, z samego rana, po
dziwnym, męczącym śnie, z którego
pamiętałam tylko zieloną, chyba oceaniczną,
głębię, pierwsze swoje kroki skierowałam,
bez udziału woli, ku doniczce ustawionej na
parapecie okiennym.
Poskręcane, zielone wąsy sterczały z
łodyżki, strzelającej przynajmniej na
trzydzieści centymetrów wzwyż.
Niespecjalnie znam się na botanice, ale
wydało mi się to co najmniej dziwne i
niepokojące.
Ciekawa dalszych fenomenów, obficie
podlałam roślinkę wodą z plastykowej
butelki po pepsi.
*
"Znów biegnę. Z mglistym przekonaniem, że
tym razem uciekam. Nie mam pojęcia przed
kim, ani przed czym. Przekraczam w bród
nefrytowy strumień. Zielonkawa szarość
rozjaśnia się, gdy na niebo wypływa słońce.
Rozwija żółte, kwietne płatki. Mam
wrażenie, że to oko spoglądające na mnie z
niebios.
- Gwen, Gwen – wyraźnie słyszę dobiegający
zewsząd głos."
Weszło mi w nawyk, że po przebudzeniu
sięgam wzrokiem w kierunku rośliny na
parapecie.
Coś nowego. Wśród bujnych pędów żółci się
pojedynczy kwiat. Pnącze sięga już górnej
ramy okna.
Nie mam ochoty wstawać z łóżka. Jakiś
impuls każe mi jednak podejść, zestawić
doniczkę na podłogę. Do karnisza
przyczepiam kilka sznurków z pociętej na
kawałki linki do bielizny. Chwytne wąsy
prawie natychmiast przylegają i owijają się
wokół nich.
Ta czynność wyczerpuje mnie niemal
całkowicie. Wracam do łóżka, by po chwili
zatonąć w niespokojnym półśnie.
"Siedzi na omszałym kamieniu, naprzeciwko
mnie. Jego twarz i sylwetka nikną chwilami,
przesłaniane zielonkawym mrokiem.
Znajdujemy się na skraju leśnej polany.
Stoję, obejmując osikę. Całym ciałem drżę
wraz z nią. Serce niemal wyrywa mi się z
piersi, które przenika słodki ból. Moje
sutki twardnieją. Czuję wilgoć sięgającą
uda.
- Kim jesteś?
- Gwen, Gwen, jeszcze za wcześnie. Przyjdę
do ciebie, gdy nadejdzie pora. Jesteśmy
sobie przeznaczeni – słyszę szept w
odpowiedzi.
Kurczowo chwytam się pnia."
Kurczowo ściskam poduszkę. Znów te zielone
sny. Zwykle pamiętam tylko nieuchwytne
reminiscencje, kolory, emocje.
Tym razem odczuwam podniecenie. Delikatnie…
dotykam się. Wnikam palcami...
Po wszystkim…, wcale nie jestem odprężona.
Zaczynam zdawać sobie sprawę, że coś jest
ze mną nie w porządku. Nienaturalne
zmęczenie, niechęć do jakiegokolwiek
wysiłku, działania. Jakby moja wola zanikła
lub została stłamszona, pozostawiając we
mnie jedynie aktywność galarety.
Jakaś depresja? Ale przecież nie ma
powodów? Nawet samotność nie powinna mi
doskwierać. Teraz, kiedy otworzyły się
przede mną nowe możliwości? Jestem zamożna.
Na dobrą sprawę mogę sobie, choćby, kupić
faceta. Jakiegoś jurnego byczka, który
będzie robił wszystko to, co mu rozkażę. W
tym rzecz, że nawet nie mam ochoty na
wirtualne, erotyczne pogaduszki. Wręcz
otrząsam się ze wstrętem na uprawiany do
niedawna seks przed kamerką. Akcesoria typu
dilda i wibratory pokrywają się kurzem we
wnętrzu specjalnej szuflady. A jednak
wyraźnie czuję, że mój stan ma związek z
jakąś seksualną obsesją.
Spojrzałam na krzewiące się coraz bardziej
pnącze. Dziwne, zakwitło pojedyńczym
kwiatem, który wyraźnie zaczyna się
przekształcać w ogórka. Ale dlaczego
odczuwam taki niepokój, kiedy tylko zwrócę
nań swoją uwagę? Niewytłumaczalny niepokój,
w którym coś jednocześnie odpycha mnie i
przyciąga, a w podbrzuszu czuję pulsowanie
i wilgoć.
Próbuję zebrać się do kupy. Zastanawiam
się, od jak dawna nie wychodzę z domu? W
lodówce pustki. Fakt, że w ogóle nie mam
apetytu. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeść
muszę, niechby i na siłę.
Poszukałam w necie. Jest! "Firma Merkury-
zakupy spożywcze, wprost pod próg."
Ustaliłam listę sprawunków, opłaciłam
przelewem za dwa miesiące z góry. Tę
kwestię mam więc z głowy. Po większej
części urojony wysiłek spowodował jednak,
że natychmiast zawlekłam się z powrotem do
łóżka. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku i
po drodze zauważyłam, że kwiat już zniknął.
Jego miejsce zajmował zielony owoc o
fallicznym kształcie.
*
"Głód – tęsknota – głód. Światło w
ciemności.
Gwen. Na imię ma Gwen.
Przez Jej rozwarte uda wcisnę się, aby
ponownie narodzić z nich dla tego świata.
Przez Jej światło rozświetlę swój mrok.
Zapłonę ognikiem Jej duszy. Będzie mi
kochanką i matką. Strawą dla ciała i
ducha.
Gwen. Na imię ma Gwen."
*
"I znowu, i znów. Równocześnie uciekam i
gonię za oddalającą się sylwetką,
pogmatwanymi ścieżkami wszechzieleni, w
niepokojącej cykliczności powracającej
drogi.
Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych
ramion, zakwitając na skórze parzącymi
bąblami.
Tym razem, zupełnie nieoczekiwanie, rozmyta
cieniem postać materializuje się, nabiera
ciała, zatrzymuje i odwraca. Zaniepokojona
zwalniam. Z ociąganiem podchodzę bliżej.
Nieznajomy o delikatnej, choć niewątpliwie
męskiej, jakby nieco okrutnej twarzy.
Jest coś rozpoznawalnego w skrzywieniu ust,
uśmiechu, który pociąga i odpycha zarazem.
W smagłej naturalną opalenizną cerze,
podświetlonej zielonkawym, ciepłym
światłem, opalizują szmaragdowe, kocie
oczy, w których bez trudu odgaduję swoje
przeznaczenie.
- Już czas, Gwen, już czas - wyciąga ku
mnie rękę. Ujmuje moją dłoń. Przez całe
ciało przebiega dreszcz. Mimowolnie daję
się prowadzić na malachitową plażę nad
brzegiem lazurowego morza, które rozstępuje
się wysokim, sięgającym pułapu zbitych
obłoków, wąwozem. Schodzimy poza czas i
przestrzeń, aby ułożyć się na posłaniu
koralowej łąki...
Jestem tu…
Na dnie tropikalnego morza. W objęciach
orlego gniazda, na skalistym szczycie. W
szczelinie antarktycznego lodowca.
Spoglądam w oblicze błękitnej planety z
wnętrza księżycowego krateru.
Jestem tu…
Uwięziona w silnych, męskich ramionach.
Spleceni w uścisku kotłujemy się przez
chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną,
uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju,
czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości
między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda.
Po wewnętrznej stronie czuję twardość,
próbującą wniknąć we mnie. Bronię się.
Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie
rozwierając nogi. Przez chwilę odnoszę
wrażenie, że jestem wiązana przez wijące
się liany, oplatana przez szorstkie liście.
Próbuję się wyrwać.
- To na nic, Gwen, jesteś moim
przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie
nawzajem – tchnie mi oddechem w twarz.
Jednym mocnym uderzeniem wchodzi we mnie
głęboko i boleśnie. Znów próbuję się
wyswobodzić, ale moje ciało zdradza mnie
haniebnie. Zaczynam pulsować w rytmie
nadawanym przez jego brutalne pchnięcia.
Umysł, wciąż zanurzony we śnie, wyrywa się
jednak z tego szaleństwa.
Przed sobą widzę kłąb splątanych łodyg i
liści. W sobie czuję Jego. Raz za razem.
Ciało reaguje na gwałt poddaniem i
narastającym orgazmem. Zapadam w zielony
mrok małej śmierci. Tracę przytomność…"
*
Odzyskuję przytomność, powoli wybudzając
się z głębokiego uśpienia. Leżę w
przepoconej skotłowanej pościeli. Ogarnia
mnie ogromna ulga.
- "To sen, tylko sen."
Nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów.
I chyba jestem z tego powodu zadowolona.
Moja pamięć odrzuca je nie bez powodu. I w
tym momencie zaczynam odczuwać dyskomfort.
W całym ciele. Czuję się jak zmaltretowany
worek kości i ścięgien. Uchylam z wysiłkiem
kołdrę. Na ramionach i piersiach mam
siniaki. Wyraźne, granatowe, przechodzące w
żółć odciski dłoni. Pieczenie w podbrzuszu
i pulsujący ból niemal mnie rozrywa.
Nachylam się z wysiłkiem. Obrzmiała,
splamiona krwią płeć, obtarcia na udach.
Zastygam, a moją głowę wypełnia kaskada
obrazów. Niemal sparaliżowana strachem, z
trudem spoglądam w kierunku pnącza,
zajmującego całą ścianę i przesłaniającego
okno. Światło dnia przesącza się zielonym
powidokiem. Wzrok przyciąga obsceniczny,
nabrzmiały owoc w kształcie członka,
pokryty lśniącym śluzem i rdzawymi plamami
krwi.
W tej chwili pryska czar. Zaczynam zdawać
sobie sprawę z nienormalności ostatnich
dni. Choćby to było najbardziej
nieprawdopodobne muszę przyjąć, że dostałam
się pod władzę rośliny. Dosłownie,
pierdolonego ogórka.
Z trudem wytoczyłam się z pościeli.
- "O nie! Nie będzie mi tu jakaś kurewska,
wegetująca flanca robić z mojego życia
mizerii."
Na drżących nogach i uginających się z
wysiłku kolanach podeszłam do zielonego
koszmaru.
Zaczęłam rwać łodygi i liście, póki co,
skrzętnie omijając obrzydliwego fallusa. W
dłoniach czuję jakby silne uderzenia prądu.
-"Broni się skurwiel. Dobra, wiem jak
załatwić kutasa."
Zaczęłam rozglądać się za jakim narzędziem.
Jest, duży nóż leżący na stercie brudnych
naczyń w zlewozmywaku.
- "No, to teraz cię wykastrujemy
bydlaku!"
Wzięłam zamach (…)
(…) powstrzymał mnie dzwonek do drzwi.
- "A kogóż tam znowu diabli niosą!?
Spoglądam przez wziernik. Na korytarzu stoi
elegancki mężczyzna z bukietem róż. Odnoszę
wrażenie, jakbym o czymś zapomniała.
Wygładzam elegancką sukienkę, którą
włożyłam na to spotkanie. Uśmiecham się w
duchu – długo nie będzie potrzebna. Uchylam
drzwi. Nieznajomy wyciąga w moją stronę
kwiaty.
- Jerzy – przedstawia się. - Byliśmy
umówieni.- Jurek Ogórek z portalu – dodaje
na widok mojej zdziwionej miny. Przez
chwilę czuję zamęt. Coś jest nie tak…
Jak mogłam zapomnieć? Przecież zdecydowałam
się na spotkanie. Odbieram bukiet,
wręczając w zamian wiecheć łodyg i
zielonych liści.
- To dla mnie? – Jerzy uprzejmie wyciąga
rękę po nieoczekiwanego fanta.
- Bardzo przepraszam – sumituję się.-
Postanowiłam właśnie pozbyć się pewnego
zielska.
- Z przyjemnością pomogę.
We dwójkę bardzo szybko uporaliśmy się z
nadmiernie rozrosłym chaszczem, pakując
poszatkowaną zieleninę do plastykowego
worka na śmieci.
Siedzimy przy nakrytym stole, delektując
się dobrym winem.
- Może zaczniemy od deseru – uśmiecha się
Jerzy.
Doskonały pomysł. W drodze do łóżka zrywamy
z siebie ubrania.
Więzi mnie w swoich silnych, męskich
ramionach.
Spleceni w uścisku kotłujemy się przez
chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną
uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju,
czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości
między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda.
Po wewnętrznej stronie czuję twardość,
próbującą wniknąć we mnie. Bronię się przez
chwilę.
Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie
rozwierając nogi. W pewnym momencie odnoszę
wrażenie, że jestem wiązana przez wijące
się liany, oplatana przez szorstkie liście.
Próbuję się wyrwać.
- To na nic, Gwen, jesteś moim
przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie
nawzajem – tchnie mi oddechem w twarz.
Jednym mocnym uderzeniem wchodzi we mnie
głęboko i boleśnie.
Moje myśli zachodzą turkusową mgłą. Zielona
chwila mila za milą rozciąga się na
wieczność. Płonę. Spalam się w szafirowych
płomieniach. Nie miałam pojęcia, że piekło
ma kolor zielony."
*
Rozglądam się wokół. Ten świat obecnie
należy do mnie.
- "Gwen, Gwen, jesteś teraz moją częścią.
Twoja pamięć jest moją pamięcią."
Podszedłem do posłania, na którym pozostała
garstka popiołu. Na dobrą sprawę mogłem
rozróżnić pojedyncze kosteczki. Ujmując
ostrożnie prześcieradło, wsypałem prochy do
puszki po kawie Jacobs. Urna jak się
patrzy. Postawię ją sobie na półce. Może
zbiorę całą kolekcję? Czuję głód.
Rozciągam zmysły w przestrzeń. Wszędzie
delikatne pulsowanie życiowej energii.
Ale bałagan. Muszę trochę posprzątać ten
bajzel, jaki po sobie zostawiła. Podszedłem
do biurka i odpaliłem kompa.
Zarejestrowałem się na portalu
randkowym.
"Jerzy szuka smoczycy."
To ja,
Jurek Ogórek.
https://www.google.pl/search?q=kwiat+ogorka
&rlz=1C1AVNG_enPL656PL656&espv=2&biw=1052&b
ih=779&tbm=isch&imgil=9nm0jjGnirP44M%253A%2
53BVkAGdIo8Xy2EJM%253Bhttp%25253A%25252F%25
252F100krota.flog.pl%25252Fwpis%25252F15362
26%25252Fkwiat-ogorka&source=iu&pf=m&fir=9n
m0jjGnirP44M%253A%252CVkAGdIo8Xy2EJM%252C_&
usg=__xEVPOYFmfgJl16OQtJpuwHoc5XQ%3D&ved=0C
DUQyjdqFQoTCIGPh_DP8scCFcFtFAod02QDZQ&ei=zL
H0VYH5KsHbUdPJjagG#imgrc=9nm0jjGnirP44M%3A&
usg=__xEVPOYFmfgJl16OQtJpuwHoc5XQ%3D
Komentarze (21)
masz piękne wnętrze.
Aha, na dowód, że potrafię delikatnie opisać seks,
zapraszam do mojego wiersza erotycznego, który już
wstawiłem.
To emocjonalny wiersz, napisany i wstawiony niemal bez
poprawek.
Dopiero co.
Skierowany jest do konkretnej osoby.
Hosanna!!! Bowiem ta osoba zaakceptowała go i
pochwaliła.
A jest ekspertką od gry słów, podwójnych znaczeń i den
w dnach.
Elu, dziękuję za czytanie i kometarz.
Staszku, Z tym pisaniem od siebie masz sporo racji, a
jednak myślę, że autor powinien również umieć wcielać
sie w różne skrajne postacie.
Jak mi się udało?
Jeszcze nie wiem.
Co do seksu w literaturze.
Opisy sa takie jakim jest zamysł.
W tym wypadku, to jednak brutalny, mentalny, a jak sie
okazuje również fizyczny gwałt.
A poza tym to opowiadanie fantastyczne, grozy oparte
tylko na egzystencjalnej kanwie z freudowskim ogórkiem
w tle.
Już sam tytuł parafarzuje mistrza tej literatury
Kinga.
Mam w zamyśle jednak opowiadanie oparte całkowicie na
epizodzie z lat młodzieńczych. A wertościowanie
czlowieka w zależnosci od płci jest poza moją
zdolnością akceptacji, rozumienia nawet.
;))))))))))) EV, niezgrabnie, ale z jakimż wdziękiem,
achhhh! :))))))))))))
Dobranoc, EV.
Jurku, wybacz ten offtop. (I tak wiem, że wybaczysz,
ale aby etykiecie stało sie zadość...) :)
Przepraszam za podwójność,to wina kompa. A dla
sprostowania: Ja nie uważam,że kobita jest tylko do
pewnego stopnia człowiekiem,niezgrabnie mi to
wyszło,no...
Gruszelko,masz rację,przeca kobieta to tyż do pewnego
stopnia człowiek.
Niektóre chamy tak uważajom,ja nie!
Gruszelko,masz rację,przeca kobieta to tyż do pewnego
stopnia człowiek.
Niektóre chamy tak uważajom,ja nie!
EV, nie trawię feminizmu i antyfeminizmu, ponieważ
optuję za równością człowieka i człowieka ;)
Jerzy - wcielanie się w mentalność kobiety to bardzo
ryzykowne przedsięwzięcie i rzadko udane. Gramatyka
nie wystarcza. Nawet jeśli słowa i atmosfera to coś
znane z autopsji, z opowiadań czy zwierzeń, to
szybko wyczuwa się sztuczność. Prozę łatwo przegadać,
więc dziwię się dlaczego Tobie, z mentalnością poety,
tak szybko się to przytrafiło? Opisy seksu są na
granicy pornografii. Ale to tylko moje zdanie,
ewentualnie do przemyślenia.
Muszę za tę "kobiecą",antyfeministko jedna!
EV - nie porównanie - po prostu lubię męską
literaturę. Więc tak "skontrastowałam". :)
I czego sie mnie czepiasz? ;) Musisz? ;)
A porównanie Grocholi ze Sołżenicynem wprost
karkołomne! Chyba,że zamierzone ...
Podobno literatury nie dzieli się na kobiecą i
mężczyźnianą (jak mawiał krawiec Lejzorek),a tylko na
dobrą i złą. I dlaczego tę złą piszą najczęściej
kobiety..?
Beornie, no i przeczytałam - uważnie. Lubię takie
splątane, oniryczne klimaty. Ciekawam, co by na to
Freud (symbolika senna i czynności pomyłkowe, jak np
"wziernik" miast "wizjera" ;))?
Powiadasz, że debiut? Odpowiadam, że obiecujący.
Podoba mi się kompozycja utworu. Styl, w którym
unikasz zdań wielokrotnie złożonych, co w moim
odczuciu dobrze służy prozie.
Z przyjemnością będę czytała Twoje kolejne
prozatorskie teksty, jeśli zamieścisz. :)
Drobne interpunkcyjne..., ale sam po kilku czytaniach
wyłapiesz. Ja nie jestem dobra w interpunkcji. :)
Pozdrawiam i dziękuję za zaproszenie do przeczytania.
:)
A co do Grocholi - wole np. Sołżenicyna... Kobieca
literatura nie jest tym co mnie frapuje.
A, dodam, że fajnie kreujesz kobiecą postać literacką.
:)
a dlaczego nie na ten??? JAk najbardziej na ten:)
Ciekawy, początek, tak mniej więcej 1/3 tekstu
wydawało się takie sobie, ale im dalej tym bardziej
wciągająco:)