Zły Czarodziej...
Czasem nadchodzą takie dni, gdy mamy ochotę
by świat znikną
Czasem zaszywamy się w czterech ścianach
mażąc o śmierci
Lecz te marzenia się nie spełniają
W życiu nie ma tak lekko
Zawsze mówili, że jestem inna
Nie pasuje do nich
Więc przestałam się starać
Stałam się taka, jaka chciałam być
Wierna samej sobie i swoim zasadom
Oddałam się samotności zatapiając w jej
miękkich ramionach
Ze swoim bólem jak z misiem kładłam się, co
noc do łóżka
Znienawidziłam głupie serce, gdy spotkałam
jego
Z nieba padał deszcz zmywając me łzy
Drzewa straciły swój blask
Ja znów zaszyłam się na starej ławce
Nie wiem ile tak stał patrząc na mnie
Jego oczy przyprawiły mnie o dreszcz
Były zimniejsze niż lód i bardzo stare,
mimo że osadzone w młodej twarzy
Miały kolor stalowego błękitu, tak często
podziwianego przeze mnie na niebie
Nie wiem, czemu wtedy nie uciekłam
Otarł me łzy wierzchem dłoni i pociągną za
sobą
Wdarł się w życie rozrywając je na
strzępy
Niszczył mą dusze swoim cynizmem
Zawsze zimny i obojętny wymagał ode mnie
coraz więcej
Dziękuje...
Dzięki temu spełniłam marzenia
Ja... Nie prosząc o pomoc
Ja... Zrobiłam to sama
Wracał i odchodził, kiedy chciał
Otwierał drzwi mieszkania swoimi kluczami
wślizgując się bezszelestnie
Czasem po prostu siadał przed kominkiem z
kotem na rekach i obserwował
Czasem przychodził w nocy nie budząc
mnie
Nie wiem, co wtedy robił jednak zawsze rano
zastawałam zrobione siadanie i ulotny
zapach jego perfum
Przez niego odeszła moja przyjaciółka
samotność
A może po prostu to inna samotność teraz we
mnie siedzi?
Tak inaczej boli
Bardziej koło serca, o którym dotąd nie
wiedziałam
Gdy znikał na dłużej nie miałam pojęcia, co
ze sobą zrobić
Czasami widziałam go, gdy, z jaką
pięknością kroczył po czerwonym dywanie
Wyrzucałam sobie wtedy, że jestem głupia
Jak ktoś taki mógłby zainteresować się
mną?
To była dla niego tylko odskocznia
Swoista działalność charytatywna
Gdy myślałam, że już go więcej nie zobaczę
on znów pojawiał się w moim życiu
Burząc to, co udało mi się uporządkować
Zawsze zaczynał od krytyki
Wyśmiewał moje stroje, fryzurę, nawet
drobne zmiany w mieszkaniu
Zdjęcie z kolegą obrzucał obojętnym
wzrokiem stwierdzając, że chłopak nie ma
gustu
Nie pozostawałam mu dłużna
Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że
jeszcze mnie nie uderzył
Udało mu się znów wyprowadzić z równowagi
przyszłą panią psycholog a nawet się nie
starał
Chyba czerpał z tego satysfakcje
Przerywał kłótnie w połowie proponując, że
zrobi kolacje
Zawsze zostawał póki nie zasnęłam siedząc
na fotelu koło łóżka
Jednak ostatnim razem było inaczej
Zjawił się po pół roku
Nigdy nie znikał na tak długo
Zdążyłam ułożyć sobie życie
Zgodziłam się nawet na małżeństwo
Bez miłości, ale z szacunkiem
On pojawił się wraz z dostawcą
Z szyderczą pieczołowitością wziął pudełko
z białą suknią
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami rzucił
nim o ścianę
Nie powiedziałam nic
Fascynowały mnie uczucia na jego twarzy
Nigdy jeszcze nie zdejmował swojej maski
Patrzyłam jak miota się po całym mieszkaniu
Zrzucił zdjęcia przyszłego męża z kominka
Następnie szklanki i butelki z barku
Szlachetne płyny zmieszały się ze sobą
tracąc swą wartość
Bez słowa zbierałam szkło
Wzdrygnęłam się słysząc jego głos
Zawsze tak opanowany teraz pełen skrywanej
furii
Więc wychodzisz za mąż?
Udało ci się złowić dobrą partie i chcesz
się ustawić?
Jego słowa raniły bardziej nisz szkło
kaleczące dłonie
Nie słuchałam go
Patrząc na krew uświadomiłam sobie jak
łatwo było by z tym skończyć
Może miał racje nie jestem nic warta
Gdy wziął mnie na ręce myślałam, że w akcie
jakiejś desperacji chce skończyć moje życie
On jednak posadził mnie na kanapie wolno,
staranie opatrzył dłonie
Wstrząsnęła mną pustka w jego oczach
Przerażała mnie jego wściekłość, ale
wolałam ją niż ten dziwny spokój, który
miał w sobie teraz
Zadał tylko jedno pytanie- kochasz go?
I tu pojawił się problem
Nigdy nie miałam takich obiekcji przed
kłamstwem jak wtedy
Nie potrafiłam zdecydować, co mu
odpowiedzieć
On mnie nie ponaglał
Gdy opatrzył moje dłonie trzymał je w
rękach i czekał
Jedno -nie -padło z moich zdrętwiałych
ust
Wiedziałam, że mówię prawdę
Byłam mu to winna, bo i on nigdy nie
kłamał
Tylko na chwile wzmocnił uścisk na mych
dłoniach
Coś się w nim zmieniło w jego postawie
Nie potrafiłam jednak powiedzieć, co
Znów niosąc mnie na rękach skierował się do
sypialni
Zostawił tam zawiniętą szczelnie w koc
znużoną walką z samą sobą i zdradliwym
sercem
Obudził mnie dzwonek
Nie zdolna się poruszyć przysłuchiwałam się
rozmowie
Paradoks królem- narzeczony rozmawia z jej
jedyną miłością
Jak to idiotycznie brzmi
Nawet w drugim pokoju słyszałam zaskoczenie
w głosie przyszłego na widok obcego zawarte
w dwóch słowach
Kim jesteś?
Zdziwiła ją jednak odpowiedz
Jej kochanek
Jedynie to chęć zranienia lub zniszczenia
jej związku mogła skłonić go do powiedzenia
tych słów
To zabolało jak policzek
Jego narzeczona by tak nie postąpiła
Pewnie śmiał się, że ktoś może tak w nią
wierzyć
Że ktoś może wierzyć kobiecie
Już nie narzeczona, już nie twoja, ślubu
nie będzie
Stłumiony odgłos jakby coś ciężkiego
uderzyło w podłogę
Chyba jeszcze coś sobie powiedzieli
Potem trząsnęły drzwi
Znów rozsypał układankę jej życia
Z niemym wyrzutem patrzyłam na niego
stojącego w drzwiach
Wiedziałam, że się tym nie przejmie
Czerpał z tego chorą satysfakcje
Nie oddam cię nikomu, to ja cię znalazłem
jesteś moja i nigdy o tym nie zapominaj
Serce zmieniło rytm
Wtedy wyszedł
Dał mi tydzień wytchnienia
Tydzień, w którym odwołałam ślub
Spaliłam suknie
To jedno było dobre
Wybrała ją teściowa
A mi na jej widok zbierało się na
mdłości
Czarodziej tak go w myśli nazwałam
W rytm starej legendy o mścicielu
Mrocznym magu, który nie ma serca
Z czystej złośliwości więzi w swym ponurym
zamku piękną kozacką księżniczkę
Znów pojawił się, gdy spałam
Sama nie wiem, czemu jeszcze nie zmieniłam
zamków
Może to świadomość, że czarodzieja to i tak
nie powstrzyma
W końcu kluczy do tych też mu nie
dawałam
Obudził mnie delikatny dotyk na policzku
Gdy uniosłam powieki zobaczyłam płatki róży
i jego oczy na wprost moich
I znów jakby chcąc stworzyć tradycje zadał
tylko jedno pytanie
Kochasz mnie?
To chyba zamroczenie spowodowane jego
bliskością sprawiło, że powiedziałam tak
Nie żałuje
Pierwszy raz zobaczyłam jego uśmiech, który
miał odbicie w oczach
Wziął moją dłoń w swoją i wpatrując się w
nią z zamyśleniem powiedział
Śpij jutro czeka nas ciężki dzień
Mylił się
To był najpiękniejszy dzień mojego życia
Na tej samej dłoni, którą trzymał całą noc
spoczęła obrączka
W starej kaplicy oświetlonej jedynie
świecami pierwszy raz mnie pocałował
Mój pierwszy pocałunek
Nie wróciliśmy już do mojego mieszkania
Nie odzywając się słowem zabrał mnie gdzieś
daleko
Wtedy uświadomiłam sobie
Tylko ja powiedziałam, że kocham
Nie oddam cię nikomu to ja cię znalazłem
jesteś moja i nigdy o tym nie zapominaj
Zły czarodziej znów dopiął swego
I chyba by zadość uczynić ironii zabrał
mnie do swego domu
Starego ponurego zamczyska
Udawałam, że zasnęłam chciałam by już sobie
poszedł
Jednak on ciągle siedział w fotelu patrząc
na mnie z tylko sobie znanymi myślami
Zamiast wyjść przeniósł się koło mnie na
łóżko
Po ojcowsku pocałował w czoło
Wiem, że nie śpisz aniele
To dobrze, bo chce ci powiedzieć, że ja też
cię kocham
Od zawsze
Na tamtej ławce wybrałem cię na swoją
żonę
Wtedy byłaś o wiele za młoda i zbyt
zagubiona
I taka cudowna w swej prostocie nie
próbowałaś udawać
Krucha jak szkło i twarda jak stal
Bałem się ciebie dotknąć byś nie okazała
się snem
Wtedy poszłabyś za mną ślepo
Ja jednak musiałem być pewny, że tego
chcesz
Pozwoliłem ci dorosnąć
Zasmakować życia
Dałem ci wolność wyborów na tyle na ile nie
szkodziło to moim zamiarom
Ty jednak musiałaś wybić się z mojego
planu
Małżeństwo z tym chłystkiem?
Wiedziałaś, że on nie da ci szczęścia
Byłaś, jesteś i będziesz moja
Jeśli kiedykolwiek spróbujesz to zmienić w
akcie miłosierdzia zabij mnie, bo nie
potrafię żyć bez ciebie
Choć wszelkie siły na ziemi mi światkiem,
że próbowałem
Tamtej nocy pierwszy raz to ja go
pocałowałam
Złego Czarodzieja
Mojego męża
Na zawsze i na wieki, bo miłość jest
nieśmiertelna
Zmarli tak jak żyli złączeni w jedność tej
samej nocy.
Napis zdobiący podwójny grobowiec na starym
cmentarzu.
Czarodziej kochał piękną księżniczkę i ona
kochała czarodzieja
Dlatego żaden rycerz nie potrafił jej
uratować
Ona nie chciała być uratowana
Nie potrafiłam tego zapisać prozą, więc zapisałam wierszem Nie wiem, kiedy zrodziło się, to w mojej głowie Jednak od dawna siedzi we mnie przeświadczenie, że miłość istnieje Taka czysta i piękna w swej prostocie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.