Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Zły Czarodziej...


Czasem nadchodzą takie dni, gdy mamy ochotę by świat znikną
Czasem zaszywamy się w czterech ścianach mażąc o śmierci
Lecz te marzenia się nie spełniają
W życiu nie ma tak lekko
Zawsze mówili, że jestem inna
Nie pasuje do nich
Więc przestałam się starać
Stałam się taka, jaka chciałam być
Wierna samej sobie i swoim zasadom
Oddałam się samotności zatapiając w jej miękkich ramionach
Ze swoim bólem jak z misiem kładłam się, co noc do łóżka
Znienawidziłam głupie serce, gdy spotkałam jego
Z nieba padał deszcz zmywając me łzy
Drzewa straciły swój blask
Ja znów zaszyłam się na starej ławce
Nie wiem ile tak stał patrząc na mnie
Jego oczy przyprawiły mnie o dreszcz
Były zimniejsze niż lód i bardzo stare, mimo że osadzone w młodej twarzy
Miały kolor stalowego błękitu, tak często podziwianego przeze mnie na niebie
Nie wiem, czemu wtedy nie uciekłam
Otarł me łzy wierzchem dłoni i pociągną za sobą
Wdarł się w życie rozrywając je na strzępy
Niszczył mą dusze swoim cynizmem
Zawsze zimny i obojętny wymagał ode mnie coraz więcej
Dziękuje...
Dzięki temu spełniłam marzenia
Ja... Nie prosząc o pomoc
Ja... Zrobiłam to sama
Wracał i odchodził, kiedy chciał
Otwierał drzwi mieszkania swoimi kluczami wślizgując się bezszelestnie
Czasem po prostu siadał przed kominkiem z kotem na rekach i obserwował
Czasem przychodził w nocy nie budząc mnie
Nie wiem, co wtedy robił jednak zawsze rano zastawałam zrobione siadanie i ulotny zapach jego perfum
Przez niego odeszła moja przyjaciółka samotność
A może po prostu to inna samotność teraz we mnie siedzi?
Tak inaczej boli
Bardziej koło serca, o którym dotąd nie wiedziałam
Gdy znikał na dłużej nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić
Czasami widziałam go, gdy, z jaką pięknością kroczył po czerwonym dywanie
Wyrzucałam sobie wtedy, że jestem głupia
Jak ktoś taki mógłby zainteresować się mną?
To była dla niego tylko odskocznia
Swoista działalność charytatywna
Gdy myślałam, że już go więcej nie zobaczę on znów pojawiał się w moim życiu
Burząc to, co udało mi się uporządkować
Zawsze zaczynał od krytyki
Wyśmiewał moje stroje, fryzurę, nawet drobne zmiany w mieszkaniu
Zdjęcie z kolegą obrzucał obojętnym wzrokiem stwierdzając, że chłopak nie ma gustu
Nie pozostawałam mu dłużna
Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że jeszcze mnie nie uderzył
Udało mu się znów wyprowadzić z równowagi przyszłą panią psycholog a nawet się nie starał
Chyba czerpał z tego satysfakcje
Przerywał kłótnie w połowie proponując, że zrobi kolacje
Zawsze zostawał póki nie zasnęłam siedząc na fotelu koło łóżka
Jednak ostatnim razem było inaczej
Zjawił się po pół roku
Nigdy nie znikał na tak długo
Zdążyłam ułożyć sobie życie
Zgodziłam się nawet na małżeństwo
Bez miłości, ale z szacunkiem
On pojawił się wraz z dostawcą
Z szyderczą pieczołowitością wziął pudełko z białą suknią
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami rzucił nim o ścianę
Nie powiedziałam nic
Fascynowały mnie uczucia na jego twarzy
Nigdy jeszcze nie zdejmował swojej maski
Patrzyłam jak miota się po całym mieszkaniu
Zrzucił zdjęcia przyszłego męża z kominka
Następnie szklanki i butelki z barku
Szlachetne płyny zmieszały się ze sobą tracąc swą wartość
Bez słowa zbierałam szkło
Wzdrygnęłam się słysząc jego głos
Zawsze tak opanowany teraz pełen skrywanej furii
Więc wychodzisz za mąż?
Udało ci się złowić dobrą partie i chcesz się ustawić?
Jego słowa raniły bardziej nisz szkło kaleczące dłonie
Nie słuchałam go
Patrząc na krew uświadomiłam sobie jak łatwo było by z tym skończyć
Może miał racje nie jestem nic warta
Gdy wziął mnie na ręce myślałam, że w akcie jakiejś desperacji chce skończyć moje życie
On jednak posadził mnie na kanapie wolno, staranie opatrzył dłonie
Wstrząsnęła mną pustka w jego oczach
Przerażała mnie jego wściekłość, ale wolałam ją niż ten dziwny spokój, który miał w sobie teraz
Zadał tylko jedno pytanie- kochasz go?
I tu pojawił się problem
Nigdy nie miałam takich obiekcji przed kłamstwem jak wtedy
Nie potrafiłam zdecydować, co mu odpowiedzieć
On mnie nie ponaglał
Gdy opatrzył moje dłonie trzymał je w rękach i czekał
Jedno -nie -padło z moich zdrętwiałych ust
Wiedziałam, że mówię prawdę
Byłam mu to winna, bo i on nigdy nie kłamał
Tylko na chwile wzmocnił uścisk na mych dłoniach
Coś się w nim zmieniło w jego postawie
Nie potrafiłam jednak powiedzieć, co
Znów niosąc mnie na rękach skierował się do sypialni
Zostawił tam zawiniętą szczelnie w koc znużoną walką z samą sobą i zdradliwym sercem
Obudził mnie dzwonek
Nie zdolna się poruszyć przysłuchiwałam się rozmowie
Paradoks królem- narzeczony rozmawia z jej jedyną miłością
Jak to idiotycznie brzmi
Nawet w drugim pokoju słyszałam zaskoczenie w głosie przyszłego na widok obcego zawarte w dwóch słowach
Kim jesteś?
Zdziwiła ją jednak odpowiedz
Jej kochanek
Jedynie to chęć zranienia lub zniszczenia jej związku mogła skłonić go do powiedzenia tych słów
To zabolało jak policzek
Jego narzeczona by tak nie postąpiła
Pewnie śmiał się, że ktoś może tak w nią wierzyć
Że ktoś może wierzyć kobiecie
Już nie narzeczona, już nie twoja, ślubu nie będzie
Stłumiony odgłos jakby coś ciężkiego uderzyło w podłogę
Chyba jeszcze coś sobie powiedzieli
Potem trząsnęły drzwi
Znów rozsypał układankę jej życia
Z niemym wyrzutem patrzyłam na niego stojącego w drzwiach
Wiedziałam, że się tym nie przejmie
Czerpał z tego chorą satysfakcje
Nie oddam cię nikomu, to ja cię znalazłem jesteś moja i nigdy o tym nie zapominaj
Serce zmieniło rytm
Wtedy wyszedł
Dał mi tydzień wytchnienia
Tydzień, w którym odwołałam ślub
Spaliłam suknie
To jedno było dobre
Wybrała ją teściowa
A mi na jej widok zbierało się na mdłości
Czarodziej tak go w myśli nazwałam
W rytm starej legendy o mścicielu
Mrocznym magu, który nie ma serca
Z czystej złośliwości więzi w swym ponurym zamku piękną kozacką księżniczkę
Znów pojawił się, gdy spałam
Sama nie wiem, czemu jeszcze nie zmieniłam zamków
Może to świadomość, że czarodzieja to i tak nie powstrzyma
W końcu kluczy do tych też mu nie dawałam
Obudził mnie delikatny dotyk na policzku
Gdy uniosłam powieki zobaczyłam płatki róży i jego oczy na wprost moich
I znów jakby chcąc stworzyć tradycje zadał tylko jedno pytanie
Kochasz mnie?
To chyba zamroczenie spowodowane jego bliskością sprawiło, że powiedziałam tak
Nie żałuje
Pierwszy raz zobaczyłam jego uśmiech, który miał odbicie w oczach
Wziął moją dłoń w swoją i wpatrując się w nią z zamyśleniem powiedział
Śpij jutro czeka nas ciężki dzień
Mylił się
To był najpiękniejszy dzień mojego życia
Na tej samej dłoni, którą trzymał całą noc spoczęła obrączka
W starej kaplicy oświetlonej jedynie świecami pierwszy raz mnie pocałował
Mój pierwszy pocałunek
Nie wróciliśmy już do mojego mieszkania
Nie odzywając się słowem zabrał mnie gdzieś daleko
Wtedy uświadomiłam sobie
Tylko ja powiedziałam, że kocham
Nie oddam cię nikomu to ja cię znalazłem jesteś moja i nigdy o tym nie zapominaj
Zły czarodziej znów dopiął swego
I chyba by zadość uczynić ironii zabrał mnie do swego domu
Starego ponurego zamczyska
Udawałam, że zasnęłam chciałam by już sobie poszedł
Jednak on ciągle siedział w fotelu patrząc na mnie z tylko sobie znanymi myślami
Zamiast wyjść przeniósł się koło mnie na łóżko
Po ojcowsku pocałował w czoło
Wiem, że nie śpisz aniele
To dobrze, bo chce ci powiedzieć, że ja też cię kocham
Od zawsze
Na tamtej ławce wybrałem cię na swoją żonę
Wtedy byłaś o wiele za młoda i zbyt zagubiona
I taka cudowna w swej prostocie nie próbowałaś udawać
Krucha jak szkło i twarda jak stal
Bałem się ciebie dotknąć byś nie okazała się snem
Wtedy poszłabyś za mną ślepo
Ja jednak musiałem być pewny, że tego chcesz
Pozwoliłem ci dorosnąć
Zasmakować życia
Dałem ci wolność wyborów na tyle na ile nie szkodziło to moim zamiarom
Ty jednak musiałaś wybić się z mojego planu
Małżeństwo z tym chłystkiem?
Wiedziałaś, że on nie da ci szczęścia
Byłaś, jesteś i będziesz moja
Jeśli kiedykolwiek spróbujesz to zmienić w akcie miłosierdzia zabij mnie, bo nie potrafię żyć bez ciebie
Choć wszelkie siły na ziemi mi światkiem, że próbowałem
Tamtej nocy pierwszy raz to ja go pocałowałam
Złego Czarodzieja
Mojego męża

Na zawsze i na wieki, bo miłość jest nieśmiertelna
Zmarli tak jak żyli złączeni w jedność tej samej nocy.
Napis zdobiący podwójny grobowiec na starym cmentarzu.

Czarodziej kochał piękną księżniczkę i ona kochała czarodzieja
Dlatego żaden rycerz nie potrafił jej uratować
Ona nie chciała być uratowana





Nie potrafiłam tego zapisać prozą, więc zapisałam wierszem Nie wiem, kiedy zrodziło się, to w mojej głowie Jednak od dawna siedzi we mnie przeświadczenie, że miłość istnieje Taka czysta i piękna w swej prostocie

autor

Baraka

Dodano: 2007-04-01 21:11:35
Ten wiersz przeczytano 603 razy
Oddanych głosów: 1
Rodzaj Biały Klimat Dramatyczny Tematyka Miłość
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (0)

Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »