Żonie
...kiedyś miałem żonę....
Włosy na poduszce,
jak gałęzie na wietrze
rozrzucone i zaplątane w uniesieniu,
Twe ciało jak brzoza
pręży sie łukiem amora
wypinając ku niebiosom
i obłokom mych dłoni
owale uciętych konarów
z brodawkami nabrzmiałymi przestrzenią,
jędrnymi od krwistego soku,
który je napełnia rozkoszą
pod dotykiem mych palców,
porywu mej dzikiej żadzy zatracenia
i gwiazdy bezdenne błękitem
i smutkiem przemijania,
radosne aż do upojenia,
zapalające sie od mych oczu,
które z słońc w Tobie zaklętych
i przygasłych
czerpią wieczną siłę
Prężność ciała i ducha,
duchem napełniam czarę
Twej duszy
spętanej w kształcie brzozowym
z mej fotografii
i gdy sie wspinam ku Bogu
po sękach naszej miłości
pisanej na białej korze
Twego ciała,
czerpię życie z Twych soków
jak osamotniony wędrowiec
któremu zabrakło wody
wiosną młodości
i spragniony sytości piję z Twych
konarów
pochylonych nade mną,
gdy szykam w rozpaczy
źródła większego niż dotychczas poznane
i uszczęśliwiony sukcesem,
odzyskawszy wiarę w świętość tego świata
ukrytego w głębi Twego ciała
chowam swą słabość
i napełniam Cię wieczną miłością
pozostawioną niegdyś na skraju
brzozowego wzgórza ...
...naszej młodości...
...która bardzo kochałem... a teraz mam wiersze
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.