Bezwładnie
Po miedzy szczytami, w chaosie wyniosłym
Nad masywnymi graniami smutku,radosci
Gdzie pode mną obłoków szarzejące mury
Na tyczce gumowej mojej wieczności
Stoi od zawsze mój widok ponury
Chwieje się cały, kołysze na wietrze
Barw różnorakich,spraw chwiejnym
podeście
Nie mogę upaść, stojąc pionowo
Na słupie gdzie mieści się palców
pięcioro
Widząc świata tylko jedną stronę
która przeraża brzydotą i chłodem
Nie mogę przesunąć się ani milimetr
Drgnę moje nogi a spadnę i zginę.
Równowarząc uczucia, owiany falami,
Miłości bezmyślnej przeszytej cierniami
Latami prowadzę walkę z upadkiem
Choć ciało już zimne, a sople ukradkiem
Spadając z ramion bose me stopy kaleczą i
ranią
Już oczy wyblakłe od stateczności
Patrzeć tak będą do podłej starości
Nie widząc w kolorach, kontraście różnicy
W glowie otwartej a ciasnej przyłbicy
Choć umysł młody, bezwładnie już myślę
Jak każdy człowiek do końca zawisnę
Aż w koncu te ciało spadnie starannie
I miękko uderzy w ziemie bezwładnie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.