Kaczy śpiew
Śni mi się, że jestem brzydkim kaczątkiem.
Śmiesznym.
Politowanie tylko wzbudzam i drwiny.
Niczym główki kwiatów, wykwitają wokół
kpiące uśmieszki.
I jak tu nie przyznać się do niezawinionej
winy?
A tak mam już dosyć tego kaczenia -
przetrwań, przemilczeń, przeczekań,
przepłakań,
wiary, że zmieni się, choć się nie
zmienia,
dziobania, szarpania, kwokań i kwakań,
w marzenia ucieczek, wpadania w kłopoty,
braku tożsamości i przynależności,
zimnych spojrzeń, rozczarowań, przymarzań
do lodu,
samotności, strachu przed mgłami
przyszłości.
I... śni mi się, że się przeglądam w
lustrze wody –
w tle jest Przyjaciel – taki, co
najczarniejszą rozgromi noc.
Piękna jestem i opierzona - ptak śnieżnej
urody.
A On dał mi skrzydła. I skrzydłom moim
moc.
Wystarczy ich użyć – mówią, że
wszystko w swoim czasie.
Wzbijam się ponad chmury pokręconych
losów,
wysoko, za Nim, wyżej niż da się…
do krainy śpiewem kwitnących lotosów.
Pragnę się cała zatracić w tej pieśni,
co sens nadaje najbłahszym życia wątkom.
Przecież nie śnię. Bo w takich chwilach się
nie śpi.
Rzut oka w dół... - kury już dziobią inne
kaczątko.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.