Kochana Terenia
Moja kochana Terenia
Jest piękna od urodzenia.
A że ma niebieskie oczy,
Każdego nimi zaskoczy.
Lecz skad się wzięła?
Tego nikt nie wie
Tylko jeden bocian
Co wtedy siedział na drzewie.
Na topoli z nią siedział
I nawet nie klekał
Miał ją pod skrzydłem
I na jej mamę czekał
A kiedy wyszła ze swego domu
Bocian jej kleknął - nie mów nikomu!
Dam Ci to dziecko w białym beciku
Bierz go ostrożnie bo narobi krzyku.
Mama ją wzięła i tuliła do siebie
Bo była niewinna jak Aniołek w Niebie
W święconej wodzie ją zaraz kąpała
A mała kruszynka ciągle się śmiała.
Szybko więc rosła i dojrzewała
Sprytnie na chłopców też spoglądała.
Tak spoglądała, tak przebierała,
Że zamiast grzeczniaka, łajdaka dostała.
A ze bociany za nią teskniły
Coraz to nowe jej dzieci znosiły.
A mąż jej fruwał jak burek kudłaty
Aż wreszcie umdlał i wrócił do chaty.
Więc siedzi cichutko przy jej kolanie
Bo wie, że zasłużył na tęgie lanie.
Choć jego mina jest czasem ponura
Więc siedzi cicho jak wypierzona kura.
Bywa też tak, że nieraz wybucha
Ale się boi, by nie dostał w niucha.
Musi więc słuchać swojej Tereni
Bo wie, że u niej już nic nie zmieni.
A ona twardo na gruncie stoi
I swego Leoncia już się nie boi.
A gdy czasami chce głośniej pogruchać
Tereni zawsze musi posłuchać.
Dla kochanej żonki
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.