Listopadowe pragnienia
Rankiem opuszczam swój azyl
gwarne miasto, niczym rzeka
porywa mnie w swój rwący nurt
w niechciany pośpiech obleka
Nieznośny szum pędzących aut
ludzie zamyśleni, poważni
uliczny hałas i zgiełk
zagłusza moje myśli, drażni
Bezlistne korony drzew
brunatne, gnijące liście
zaśmiecone trawniki
szarość, smutek, mgliście
Chcę się wyrwać z matni tej
brzydoty, pędu dość mam już
i marzę o wielkim deszczu,
co zmyje ten brud i ten kurz
A może lepiej będzie jak
spadnie biały, puszysty śnieg
pokryje to, co szkaradne
i biel będzie jak zbawienny lek
Hej Pani Zimo, przyjdź!
moje rozdrażnienie zgładź
sypnij hojnie śniegiem
uroczą roztocz szadź
W bajkową krainę wszystko zmień
niech moje miasto skrzy się w słońcu
choć na jeden krótki dzień
niech brzydota nie przygnębia mnie
Zapomniałam, że zima to też mróz
gołoledź , oblodzenia
i wszelkie inne utrapienia
Ech, gdyby tak niedźwiedziem być
i do wiosny spać i nie robić nic...
Komentarze (31)
pewnie niedługo pragnienie się ziści.