mara
gdy się zdrzemnę po południu, dopadają mnie koszmary, jednak dziś było inaczej, zaraz wszystko wytłumaczę..
wyciągnięta na kanapie, z ramionami ponad
głową
spałam, cudnie nieświadoma, w
wszechpotężnym śnie skupiona..
drgnęłam, kiedy chłodne palce odsunęły
włosy z czoła,
oddech poczułam na twarzy, lecz nie mogłam
się odważyć
w oczy spojrzeć mojej marze..
jednak dłonie mego gościa na mej szyi się
nie zwarły,
chłodne palce się ogrzały, po mej skórze
wędrowały..
i poddałam się tym rękom, szorstkim, choć
tak bardzo czułym,
pozwoliłam, by zagrały na mym ciele koncert
cały..
gdy przebrzmiały fajerwerki, a dłoń pierś
uspokoiła,
dłużej już się nie wahając wreszcie oczy
otworzyłam..
i oto ujrzałam mojego kochanka:
z jasnym spojrzeniem, jak światło
poranka,
twarz tak mi bliską, tak dobrze znaną,
tak rozmarzoną i tak ukochaną..
lecz był to sen we śnie, zbudziłam się sama i wcale nikogo przy mnie nie było, lecz kiedy pozwolę mu rymy przeczytać, dojdzie, co trza czynić, by się to zmieniło.. ;)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.