Migawka ze szkolnych lat
Próbka prozy
Uczyliśmy się w nowiutkiej dwupiętrowej
szkole, w klasach liczących po
kilkadziesiąt osób. (Wyż demograficzny)
Nauczycielem śpiewu był pan kierownik
szkoły. Nawet niczego facet taki ni dobry
ni zły. Do śpiewu przygrywał na skrzypcach.
Uczył nas też rozróżniania nut. Gdy
pokazywał ćwiartki lub połówki niejednemu z
nas śmiała się gęba. No ale na którejś
kolejnej lekcji pani woźna poprosiła go do
telefonu, zerwał się i poleciał zostawiając
skrzypce na pastwę losu jak to się mówi.
Następną lekcją były prace ręczne. Kolega z
pierwszej ławki niewiele myśląc posmarował
klejem roślinnym smyczek i przesiadł się na
ostatnią ławkę. Po przyjściu kierownika
zaczęło się. Chciał zaintonować do remi
fasola a smyczek poślizgnął się po
strunach. Rozpoczęło się krótkie śledztwo.
Kolega rad nie rad przyznał się do psoty, a
że był synem znanego w naszej miejscowości
lekarza pediatry to cala sprawa rozeszła
się po kościach.
Szybkimi krokami zbliżał się Wielki Post a
razem z nim Tłusty Czwartek. Dla jednych
tłusty dla innych trochę mniej. Uradziliśmy
więc że, wysmarujemy tablicę smalcem ot tak
dla hecy. Jak postanowiliśmy tak i
zrobiliśmy. Na tablicę nanieśliśmy
cieniutką warstwę tłuszczu i czekamy w
napięciu co to będzie dalej. Cały zgryw się
wydal gdy pani od polskiego postanowiła
zapisać temat lekcji.
Tu cała klasa zachowała się honorowo i nikt
nie wydał sprawców tego niecnego jak by nie
było czynu. Ciepłą wodę do mycia tablicy
musieliśmy nosić do szkoły z własnych
domów. Robiliśmy to kosztem innych lekcji.
Tak że, jak widać nie było tego złego co by
na dobre nam nie wyszło.
Za niecałe dwa miesiące Wielkanoc i znów
kilka wolnych dni od nauki. Po świętach to
już jak to się mówi rzut beretem do
wakacji. Czas zleciał nie wiadomo kiedy.
Słoneczko stało wysoko a nam do głowy
przychodziły różnorakie pomysły.
Nie raz zastanawiałem się kim to chciałbym
być gdy dorosnę? Miałem do wyboru dwa
zawody ksiądz lub strażak, innych nie
brałem pod uwagę.W kościele szczególnie
podobało mi się zbieranie datków na tacę i
to Bóg zapłać, Panie Boże Wielki zapłać, w
zależności od wielkości banknotu. Za moich
czasów dwuzłotówki były jeszcze papierowe.
Na bazarze można było kupić portfel z
papieru imitującego skórę i rżnąć gościa,
że hej. No ale żeby być księdzem trzeba by
było być grzecznym no i nie mieć kłopotów z
nauką. Został mi zatem strażak. Do gaszenia
pożaru potrzebna była odwaga oraz spryt a z
tym nie miałem kłopotów.
Wielkimi krokami zbliżał się koniec roku
szkolnego. Dzień stawał się coraz dłuższy.
Kolega zdobył gdzieś szkło powiększające i
próbowaliśmy na wszelkie sposoby przypalać
szmatki, papier, mech. Na terenie naszej
szkoły znajdował się niewielki lasek. Po
lekcjach poszliśmy tam eksperymentować z
naszym szkiełkiem.
Podpalaliśmy trawę i gasiliśmy ale za
którymś razem powiał mocniejszy wiatr i
momentalnie zajęło się dobre kilka metrów
suchego poszycia. Próbowaliśmy to jakoś
ugasić ale widząc że to nie przelewki
przeskoczyliśmy przez parkan i w nogi. Do
gaszenia pożaru przyjechało kilka
pobliskich straży pożarnych.
Na drugi dzień odbył się apel i dochodzenie
kto to zrobił. O tym wiedziało tylko nas
trzech. Milczeliśmy jak grób i tajemnicę tą
zatrzymaliśmy na dobre kilkadziesiąt lat.
No ale koniec roku, oraz wakacje na dobre
wyciszyły całą sprawę.
W pobliżu naszych domostw przebiegała linia
kolejowa przy której znajdowało się kilka
budek dróżniczych. Dwie obsługiwały
przejazdy kolejowe, dwie rozjazdy
wyładowcze i jedna tuż obok peronu tak
jakby zarządzająca pozostałymi. Obok niej
znajdował się magazynek zamykany na kłódkę,
ale tego feralnego dnia na drzwiach nie
było kłódki. Będąc w pobliżu z czystej
ciekawości zajrzeliśmy do środka, a tam
jakieś szczotki, łopaty i woreczek z
karbidem. Capnęliśmy worek i chodu.
Z początku pluliśmy do niego, lub
polewaliśmy wodą patrząc na zachodzącą
reakcję. Karbidu używali kolejarze do lamp
sygnalizacyjnych. Było go tak około
kilkunastu kilogramów a więc jak widać
pokaźna ilość. Co z nim zrobić, wyrzucić
przecież szkoda. Jeden z nas wpadł na
genialny pomysł by wpuścić go do studni.
Lepszego pomysłu nie znaleźliśmy. Więc
słowo do słowa i cała zawartość wylądowała
w czeluściach kręgów. Studnia wyposażona
była w pokrywę na zawiasach, kołowrót,
łańcuch z wiadrem i dwa podpierające
słupki. Gdy woda zaczęła na dobre bulgotać
jeden z nas podskoczył i podpalił
przycupnąwszy przy kręgu. Wybuch był
przeogromny, zerwana klapa uderzyła w
kołowrót ten unosząc się wyrwał słupki i
rzucił wszystko kilkadziesiąt metrów od
studni. Popękały wszystkie kręgi, słup
ognia sięgnął wielu metrów Nie było na co
czekać, uciekliśmy jak najdalej od miejsca
zdarzenia. Z nadejściem wieczoru trzeba
było jednak przyjść do domu, a tam już
czekał na mnie dziadek z pasem, nieźle mi
się od niego oberwało no ale to nie koniec.
Z drugiej zmiany wrócił tata i drugie
lanie. Dzisiaj mówi się że, nie można karać
za to samo wykroczenie kilka razy. Starsi
ludzie w tamtych czasach nie znali się jak
widać na prawie. W niedzielę kilku mężczyzn
zabrało się do kopania nowej studni. Może
to i lepiej bo umiejscowili ją w pobliżu
klatki schodowej. Zajęło im to kilka dni po
fajrant W te wakacje odechciało mi się i
bycia księdzem a tym bardziej strażakiem.
Zrezygnowany pomyślałem jakoś to będzie,
kimś w życiu przecież będę musiał być. No
ale od tamtej pory do dzisiaj zacząłem
wierzyć na serio w Opatrzność Bożą.
Gdybyśmy tak stali kilka metrów w lewo,no i
ten kolega schowany za kręgiem to i z nas
nie byłoby co zbierać leżelibyśmy
porozrzucani jak to cale studzienne
wyposażenie. No ale wakacje, wakacje i po
wakacjach. Nowy rok szkolny. Przede mną
szósta klasa a wraz z nią zadanie domowe:
moje najciekawsze wspomnienie z wakacji.
Jedni napisali, że byli nad morzem inni w
górach a ja że, wybrałem się z kolegami do
lasu na grzyby, no ale grzybów ze względu
na suszę nie było to szczęśliwie wróciliśmy
do domu. No bo jak, niby co miałem innego
napisać?
Teraz mam dobre kilkadziesiąt lat ale, te
chwile z beztroskiego dzieciństwa utkwiły
mi w pamięci na dobre. Ot młody byłem i
głupota była mi wybaczalna, później w
dorosłym życiu to już niestety różnie
bywało...
12-09-2023
Komentarze (23)
Do tej pory myslalem, ze ja bylem huncwotem... ale
'przeskoczyles' mnie i to o wiele. :)))
Fajnie sie czytalo, czyli masz talent!
Dzieki za zabawne opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam Twoją prozę.
Bardzo ciekawa. Przystępnie,lekko napisana.
Lubię czytać teksty wspomnieniowe.
Z uznaniem pozdrawiam :)
Swietna proza i ciekawa. Masz taĺent. Milego
popoludnia :)
Masz co wspominać.Bardzo ciekawie piszesz.Pozdrawiam.
Warto sobie czasem powspominać lata szkolne,
szczególnie jakieś interesujące historie...Serdecznie
pozdrawiam :)
Dobry, samokrytyczny tekst. Każdy ma grzeszki na
sumieniu. Aczkolwiek oczekuję tu wierszy. Pozdrawiam
Andrzeju. :)
Świetne historyjki do opowiadania wnukom!
Pozdrawiam z podobaniem :)
No i mnie wpedziles w dzieciństwo...az sobie
westchnalem,)
Ciekawe, żywe, barwne opowiadanie!
Przeczytałam z przyjemnością i przypomniałam sobie
swoje dziecięce psoty... To był piękny czas, pełen
beztroski i radości.
Serdecznie pozdrawiam
:))
no to w końcu kim (z zawodu) zostałeś
może saperem??
raczej też nie...
No i wyszło szydło z worka - niedoszły kaznodzieja
wysadza studnię, a jako najciekawsze opisuje wymyślone
grzybobranie w czasie suszy, a obecnie - poeta nie z
tej Ziemi! I weź tu wróżko przewidź co jeszcze
spotka.
To był cud czas.
Fajne.
Mały rozrabiaka był z Ciebie :))
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam wspomnienia z
dzieciństwa...
Pozdrawiam Okoniu :)
Dziękuję Krzemanko za poprawę literówek. W opowiadaniu
napisałem, że w nauce byłem słaby w pomysłach tak i
owszem i stąd te wyniki. :-))
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :-)
Dzięki za wspomnienia! A co do skrzypiec - to nasz
nauczyciel śpiewu akompaniując klasie na skrzypcach
walił niegrzecznych smykiem po łbie nie naruszając
rytmu piosenki.