Nowa droga
Odkrywanie mojej duszy jest jak igranie z
diabłem
Szukasz kłamstw w swojej głowie
Zamiast przyznać ,,wybacz nie chcialem"
Moje serce już zmarzło, za późno na łzy
Słony deszcz z oczu płynie do kałuży
krwi
Kropla za kroplą jednoczą się, a wśród
nich widzę gdzieś cząstkę ciebie i mnie.
Sen spędzasz z mi z powiek, gdy słyszę twój
glos,
błagający o pomoc w każdą księżycową noc.
Chcę Cię zobaczyć, móc dotknąć choć raz,
wyciągam swą dłoń, lecz jedyne co czuje to
otaczająca mnie nicość.
Szlocham stęskniona, aż ciężeję jak głaz,
odpływam, odchodzę, w śnie zatapiam się.
Chwile płyną nieubłaganie, ciało twe w
ziemi już na zawsze jest.
Przykryte zostało przez róże i gniew,
dlaczego więc powiedz mi ja proszę cię!
Mama chciała dobrze
Chroniła przed złem
Raniłes sam siebie i wszystkich dokoła
Pochłaniał cię amok, w uszach szumiało,
byłeś jak bomba co burze przywoła.
Straciłeś swój sens, on wieki już temu
porzucił Cię, odszedłeś od dzieci świadomie
lub nie. Nie chciałeś pomocy choć było tak
źle, 2 lata mijają ja nie mogę znieść
Wciąż tego, że mogłam uratować Cię, być
kółkiem za burtą który chroni Cię, nadzieją
światełkiem by podnieść już się. Na to za
późno, walczę z wichurą, lecz nie zdmuchnie
mnie.
Motyle beztrosko latają w te dni, może
jeden z nich lata i jesteś to ty? Tato daj
znać gdzie zabrał cię prom
Prom życia odpłynal, zatonął w głębinach, a
wszystkich podróżnych w nim zalewa strach.
Gdzie one trafią, gdzie podzieją się?
Może do nikąd, a może do raju,
Gdzie ciągle lśni słońce, a niebo nie
płacze, uśmiecha się do mnie zaprasza by
wejść w krainę rozkoszy, to jeszcze nie
dzień, by poznać to miejsce gdzie dusze
spotykają się.
Myślałeś że lepiej jest ulotnić się niż
snuć się po ziemi, splamionej zagadce
Jak wieczni tułacze, wędrówkę przebywać
gubić sie w mgle, szukając ścieżki która
nigdy sama nie pojawi się, musisz ją
stworzyć własnymi siłami by dostać się i
spełnić co tylko wyrośnie z twych wnętrz.
To jest ten czas, przyszła ta pora,
odmienić to bagno lub ściągnąć już z barków
dźwigany lęk, który noszę i znoszę może
znajdę lek, receptę na szczęście co życie
umila,
Problemy znikają rzeczywistość zaklina,
droga jest kręta lecz mam swój początek.
Przede mną się kryją potwory bądź nie, może
w końcu znikną, nie chce poddać się.
Diabły nie płaczą nie mają już lez, ogień
je spalił, w uszach gra jazz, odpływam w
dolinę zatapiam się. Ciągle się wzmagam i
nie poddam się, podniosę te góry co rzucają
cień, na przyszłość na jutro na wieczór na
dzień. Dam sobie radę, bo wszystko co złe,
przeminie, a razem z tym promem wycofam
się, bo chce tego bardzo byś dumny ty był z
córeczki co silniejsza z dnia na dzień dla
siebie staje się. Nie miałam okazji, lecz
teraz ją mam. Wybaczam Ci tato to wszystko
co złe,
cały ten tajfun zostawię na dole, wysunę
swe skrzydła i polecę gdzie tylko poniesie
mnie wiatr, wysoko do góry szybyjąc jak
ptak, dosięgnę w końcu zwycięskich bram.
Komentarze (2)
Pięknie o przebaczeniu... mimo bólu...
Szlachetne przesłanie.
Pozdrawiam serdecznie
Brzmi jak rozliczanie się po śmierci taty. Dwa lata, a
żal nadal tkwi w sercu.