okno
były stare, były młode
pomarszczone i gładkie
jak komunijne sukienki
udekorowane kwiatami
na kamiennych parapetach
w plastikowych pudełkach marzeń
wypatrywały synów
zagubionych w życiu
i kochanków
którzy przychodzili z bukietami
nie raz
i na umówioną godzinę
mężów wracających z drugiej zmiany
z pustymi rękami
ci zwykle gubili klucze
one tam były, otwarte
jak całodobowy
i morze, które nie zabarykaduje się
przed żadną łódką, jachtem
czy łajbą
niepohamowana łza
w której zmieści się bezmiar wzruszeń
słony smak bursztynu
aksamitny grzbiet delfina
kryjący się za firanką
i niedyskrecja mewy
szlochającej zbyt
nachalnie
ktoś rzucił kamieniem w okno
to dzieciak sąsiada
rozpryśnięte szkło na podłodze
na twarzy
wbite w oczy
sople nie do wyjęcia
schyla się, zbiera w obie dłonie
resztki
swojej tęsknoty
zapala papierosa
ćmi światełko
nocą
znów jest, zawsze będzie
jak ta latarnia
samotnie wzywająca statki
kochanek nie przyszedł na umówioną
godzinę
druga zmiana
dawno dobiegła końca
w kasynie gwar
syn się zaćpał
neony reklamują znieczulicę
patrzy się na wprost
wytęża wzrok
oniemiały
krzykiem wewnątrz
zakleszczona w kwadratowym świecie
wypatruje szczęścia
w pustej ulicy
Komentarze (17)
ciekawy wiersz Pozdrawiam:))
Oto i współczesna poezja - taką jak lubię - wspaniale
Marto piszesz. Okna, kobiety w oknach, smutek w
sercach, one czekają - zawiedzione, pogodzone...
rozczarowane. Wiersz bardzo na tak - dla mnie styl
imponujący.