OPOWIEŚĆ O BIESIADZIE I ZDRADZIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY: BIESIADA
W mroźną noc rozległo się kołatanie kołatki
bram gospody, księżyc ujawniał na niej
gęsto rzeźbione dziwne wzory. Skory na
kawał padła czarny kruk siedzący na
drzewie, kontrastował z białym śniegiem
gapiąc się złowieszczo na człowieka
walącego do bramy. Ubrany był biednie,
kapotę miał jakby już kilka warstw z niej
zlazło, podpierał się wystruganą z drewna
laską. Hałastrą tamtejszych wilków
zlękniony, stal zmarznięty pod bramą, sople
zwisały mu z brody. Urody nie było w nim
wiele, stary i pomarszczony, głębokość
zmarszczek jawiły, iż miał ciężki dorobek
życiowy. Z głowy zwisały mu do barków siwe
przerzedzone włosy, był przygarbiony,
zmęczony, stał na wpół bosy. Zza bramy
głosy przebiegły podwórze.
-Kogo tam niesie, po nocy w burzę?
-Biedny jam biedny, nie pozwól umrzeć.
Gospodarzu już od dwóch nocy skostniałe me
ciało za jadłem kroczy, diabeł mi w oczy
nasypał piasku, od wielu dni jestem w
potrzasku.-
-O brzasku dopiero roztworzę gospodę, nocą
nie wpuszczam obcych, nie mogę.-
-O litościwy do rana nie wytrwam, to za
daleko, zetnie mnie mrozu brzytwa, losu
lichwa na zawsze pochłonie, haniebnie
przelewając krew przez twe dłonie.-
-A pieron niech spłonie, wejdź że do
środka, ściągnij te łachy, siądź tam, koło
ognia.-
Pół dzbana odlał krzepkiego miodu, ćwierć
bochna chleba ze stołu szarpnął, masz abyś
mi nie zdechł z głodu, z przekąsem pod
wąsem warknął. Starzec wartko poczuł smak
miodu pod wargą, siadł w rogu chałupy,
zajął się chleba ćwiartką. I jakby zamarło
wtem otoczenie i nawet psi jęk, co dla
niego jak brzemię, zacichł w milczeniu,
zakrył się szarym cieniem a w całej
gospodzie było słychać cierpienie. Garów
czerwienie, piekielnie rozpalał ogień, na
ścianach desenie widniały wrogie, jelenie
łby zerkały w podłogę a dookoła dziesiątki
ozdobień. Tuż za progiem następnej izby, w
portrety mnogie ubrane ścian krzywizny, z
ram wystające postacie starszyzny, na
twarzach ich od szabel blizny. To
bohaterowie czasów szarzyzny, gdy krew
wsiąkała w czarnoziem żyzny, bohaterowie
wielkiej Ojczyzny, co szablami wygnali
część obczyzny. Mężczyzny postać siedząca w
rogu, z żołądkiem pełnym chleba i miodu, za
schronienie dziękując Bogu, bezpiecznie
usnęła czekając wschodu. Chłodu mroźnego
poranny powiew, obudził starca gdy zawiał w
gospodzie, słońce do środka zajrzało z
okien, będąc nowej nadziei prorokiem.
Przeszył swym wzrokiem gość gospodarza z
nadzieją na pracę, po czym zaczął
upraszać.
-O litość wasza, choć wiek mój zacny, to
ręce me nie boją się pracy. Mądrość mam
wielką powiadam, przyjmij mnie proszę a nie
pożałujesz waćpan.-
-A cóż może dać nam, krzepkość w twych
dłoniach, pełno mam chłopów o sile konia,
mnogo tu u nas siły roboczej, daj spokój
starcze, lepiej się odczep.-
-Na oślep panie osądzasz mnie przeto, nie
tylko me ręce a i mądrość zaletą. Od dawna
i z daleka ja krocze, powiadam ci panie mam
wieści prorocze. Srocze postępki nie w mej
naturze, gdy się najmę do służby uczciwie
służę.-
-Dłużej nie będę kazał się prosić, przyjmę
cię, a w najbliżej przyszłości czas mi
ujawni, czy żeś godzien litości. Kości twe
będą bieleć na polach, jakbyś mnie okraść
choć tylko spróbował. Jasna ma wola,
poczciwy starcze? A teraz chodź, izbę ci
wskażę.-
Korytarzem za dobroczyńcą swym starzec,
podążył do izby jako nowy mieszkaniec.
Biedy kaganiec, który go dusił, ciut ciut
poniekąd swój uścisk popuścił. We wsi
czeluści, w starej karczmie, ogromem swym
wyróżniającej się znacznie, piękne dziewki
pokazywały swe gracje, ozdobami strojąc ją
w środku zacnie. Nim się zaczęła wieczorna
uczta, obfita w jadło i śpiewy huczna, nim
na stołach goła zwierzyna tuczna, robota
paliła się, aż w kilku kuchniach. Dwóch
grajków na lutniach brzdąkało w gospodzie,
gdzie starzec w kuchni udowadniał, iż
godzien jest słów, w które zawierzył jego
dobrodziej, by pomóc w gorzkiego losu
osłodzie. Na grubym powrozie wisiały
mięsiwa obok szynki w miodzie, wytrawne
wina, skrzynki pełne mętnego piwa, to
wszystko w powozach zaczęło do karczmy
przybywać. Napływać ze wszystkich czterech
stron wioski, gdyż mnoga ilość była
proszonych gości, pięknych waćpanien i
jegomości, saniami przybył sławny mąż,
rotmistrz. Wymaluj odpisz szlachecka
biesiada, przy stołach przeto wielki hetman
zasiadał. Mróz karczmę smagał wiatrem
szalonym, na szybach okien przepiękne
wzory, odzwierciedlały jaskrawe kolory a w
sali tętniły tańców rumory. Starzec znużony
usiadł na chwilę, orzeźwiał swój umysł
czerwonym winem, wtem se przypomniał, iż
przecież winien przekazać panu proroczą
nowinę.
-Gdy przemierzałem lasów gęstwinę, na celu
mając borową dolinę, dotarłem tam gdzie
krzyż i gościniec, pod drzewem siadłem
zmęczony silnie. Z rozkoszą grzałem me
dłonie sine, gdy echo lasu podało nowinę,
jawiącą okrutnych słów lawinę, która
poczęła się takim zaczynem: Znamy
przyczynę, dla której ten zjazd w karczmie
we wsi, ci wielcy panowie myślą być lepsi.
Zakrawa to na plany dywersji, bracia nie
dajmy się zarżnąć, bądźmy bystrzejsi. Się w
głowie nie mieści, ta biesiada przykrywką,
będą tam knuć mając nas za swe bydło. I oby
im zbrzydło po ciemnej nocy, bo wtedy jak
bydło oni krwią będą broczyć. Przeoczyć nie
ważcie się ani jednego, stary czy młody
zarżnąć każdego, dziewka czy chłopak, nie
mieć litości, trup słać ma się gęsto w
swojej ilości.-
-Mój Boże, cóż za podłości. Starcze te
wiadomości powinienem znać ja, jak u mych
bram żeś zagościł.-
-Wybacz panie mego umysłu ciemności, który
nic nie kojarzył za chmurą szarości,
skonany byłem, długo jam pościł, dopiero
teraz los mnie olśnieniem trącił.-
-To żeś zamącił w mej głowie, jakie twe
imię i pochodzenie, odpowiedz!-
-Bogusław mnie zwą, jam stary wdowiec,
pochodzę zza rzeki gdzie stał dawny kopiec,
trudniłem się pasaniem owiec, aż w końcu
los zepchnął mnie na manowiec.-
-Szczera twa spowiedź, podpowiada mi serce,
lecz teraz do karczmy musimy pędzić czym
prędzej, przekazać wieści o zdradzie
nędznej, na samą myśl napawającej
wstrętem.-
Przez kręte ścieżki między drzewami,
szaleńczym tempem konno pognali, by czas
zamknąć w pętlę i zdążyć oznajmić, iż
zdrada chciwa che krwią się nakarmić.
ROZDZIAŁ DRUGI: ZDRADA
W karczmie biesiada już nabrała rumieńców,
lica gości czerwieniły jak żary w piecu,
zdrajca zaglądał tuż zza ich pleców, by
podnieść biesiady rangę do wiecu. W karczmy
sercu uginały się stoły a na nich świnie i
ich obcięte głowy, przepiórki pieczone
wśród piór kolorowych i reszta, co
przegrała z myśliwym łowy. Rozmowy gwarne,
w dłoniach trucizny wytrawne, duch
towarzystwa wypełniał karczmę, śpiew płynął
z gardeł a swoim taktem, akompaniował mu
smyczkowy kwartet. Jego smyczki zażarte,
ducha muzyki hartem, dotykały serc, tchy
pozostawiając zaparte. Wtem drzwi zawarte
otwarły się z hukiem, przeciąg wdarł się
lecąc po karczmie łukiem, szargając
waćpannom przepiękne suknie, uszyte z
cennych koronek i sukien. Kamiennym słupem
stanął starzec na progu a za nim
dobrodziej, co go ocalił od głodu, twarze
ich sine były od mrozu, przybyli ustrzec
mężów Narodu.CDN...
Komentarze (1)
pierwszą część już czytałam. Dalej było z mroczną
przepowiednia. Czekam zakończenia.