Opowieści myśliwskie 2 - Lwiątka
proza
Byłem w Maroku na wakacjach. Dzień był
pochmurny i szary. Podobno taki zdarza się
tu raz na kilka lat. Opiekun wycieczki
uznał, że jest to idealna okazja, by
pokazać nam ruiny starej faktorii
kupieckiej. Podobno nocowali w niej kupcy
wiozący towar do Kartaginy. Po upadku
Kartaginy niepotrzebna faktoria została
opuszczona.
Zazwyczaj nie prowadzi się tu turystów.
Jest to mordercza całodzienna wyprawa przez
pustynię, kiedy żar leje się z nieba, a
temperatury przekraczają 60 stopni. Ale
tego dnia było akurat pochmurno.
Nic nie zapowiadało polowania, więc byłem
wyekwipowany, jak każdy turysta. Żadnej
broni jedynie stara finka przy pasku.
Wziąłem nawet na tę wyprawę wchodzący w
modę gadżet: urządzenie do wytwarzania
ogromnych, dochodzących nawet do metra
średnicy baniek mydlanych.
Był już wieczór. Wracaliśmy po zwiedzeniu
zabytku. Byłem trochę przygaszony, bo
zużyłem już wszystkie mydliny, a nikt z
grupy nie nie zgadzał się, bym zrobił nowe
z ostatniej butelki wody pitnej. W pewnym
momencie nasze auto zatrzymało się na
brzegu głębokiego jaru.
- Tu na dnie jest woda - powiedział
przewodnik - Oczywiście nie nadaje się ona
do picia, ale myślę, że mydliny można z
niej zrobić.
Zszedłem w dół, napełniłem urządzenie,
dodałem mydła w płynie, wstrząsnąłem i
natychmiast wypróbowałem. Bańki wychodziły
znakomicie. Śledziłem lot jednej z nich i
raptem zobaczyłem lwicę. Stała wściekła na
przeciwko mnie waląc się po bokach ogonem.
Odrzuciłem zbędne urządzenie, by sięgnąć po
jedyną broń, jaką miałem - po finkę. Z
prowadnicy urwała się ostatnia bańka i
wolno, tuż nad ziemią, poszybowała w
kierunku zwierzaka.
W tym momencie zza chmur wyszło słońce.
Lwica patrzyła na bańkę jak
zahipnotyzowana, aż ni z tego, ni z owego
odwróciła się i uciekła. Patrzyłem na to
zdumiony. Co się stało? Nie umiałem sobie
tego wytłumaczyć. Dopiero później doszedłem
do wniosku, że przy pochmurnej pogodzie
bańka działała jak zwierciadło wypukłe i
lwica widziała w niej swoje powiększone
odbicie. Sądziła, że lada chwila zostanie
zaatakowana. Błysnęło słońce i straciła tę
"większą i groźniejszą rywalkę" z oczu.
Napięte nerwy nie wytrzymały.
W legowisku lwicy znalazłem trzy rozkoszne
lwiątka, które zabrałem ze sobą. Nie
rozstawałem się z nimi przez pół roku. Ale
lwiątka rosły i nie sposób było je dalej
trzymać w mieszkaniu. Musiałem więc oddać
je do zoo.
Komentarze (11)
Twoja wyobraznia roxklada na lopatki, a talen do
pozazdroszczenia.. brawo !
Dobrze, ze to wszystko utworzyles z wyobrazni, ktorej
pozazdroscic. +++
Pozdrawiam. :)
Za zabranie lwiątek należy się kara.
Rok na safari.
Czekam na kolejną odsłonę.
Może z Antarktydy.
Jak bańka mydlana pękło życie w naturze lwiątkom,
smutne,
pozdrawiam serdecznie:)
Wyobraźnia bez granic, Panie Lion Tamer :))) A
właściwie... Lioness Tamer ;-)
No i powinno się teraz dodać co nieco do dewizy Maroka
- "Bóg, Ojczyzna, Król i
Bańka Mydlana!" ;-)
Z podobaniem. Pozdrawiam, Michale :)
Tańczący z bańkami, czyli zaklinacz lwów mimo woli ;))
Super, z klimatycznym poczuciem humoru, a te małe
lewki peel powinien jednak był zostawić. Ale to
fantastyka, a tam jest inaczej:). Pozdrawiam.
Bohater opowiadania nie powinien był zabierać lwiątek
z legowiska, do którego matka bez wątpienia by
wróciła...To smutne opowiadanie, chociaż pomysł z
bańką przedni :) Pozdrawiam
Obojętnie, Jastrzu - a uciesznie.
Jednocześnie.
Pozdro :-)
uciesznie
fajną masz wyobraźnię.
Zaczęło się zabawną opowieścią o bańce mydlanej, w
której lwica zobaczyła swoje odbicie.
Dalej już smutniej - zabrane z legowiska lwiątka
straciły wolność i trafiły do zoo. Dobrze, że to tylko
w opowiadaniu.
Pozdrawiam serdecznie :)