Paroksyzmy morskich podróży
Wszystkim rybakom :)
Żył raz rybak stary, już prawie bez
pieniędzy
I chciał on złowić rybę, wielką jak sto
tysięcy.
I myślał tak tydzień cały jak zdobycz swą
dopaść,
Jak ojcu się pochwalić, i nie na laurach
opaść.
Aż razu pewnego tknięty nagłym szałem,
(W okresie zimowym – zwanym
karnawałem)
Wziął czapę swą, żagiel, co obrusem
służył,
Wędkę, piwko (od tak, gdyby się nużył),
Potem jeszcze kilof, tak to rzecz
konieczna.
Co prawda nieco dziwna, trochę
niebezpieczna
Ale jakże przydatna, gdy człowiek
wnerwiony,
Gdy ogórek na przykład jest nie osolony.
No i sprawa kolejna – przynęta
nieżywa
Lecz chyba nieco inna niż to zwykle
bywa,
Gdyż przynętą był legwan – duży i
beżowy,
Pozbawiony łusek, pazurów i głowy.
I wziął stary rybak to wszystko pod
pachę
Zamknął drzwi za sobą, kopną butem w
blachę,
I ruszył żwawym krokiem, toż to
niedaleko,
Rzuciwszy wnet po drodze złocisza
kalekom,
Dotarł w końcu do łodzi swej pięknej
– kochanej.
Mieniącej się w słońcu, choć ciut
odrapanej.
Wnet żagiel zmontował na spróchniałym
maszcie,
(Lecz śmiać się z jego masztu nawet się nie
ważcie)
I załadował to wszystko na pokład
niemały,
Odepchną łódź od betonu i jakże
wspaniały
Humor go nagle nawiedził, a zdarza się to
rzadko.
(Chyba tylko wtedy gdy jest się własną
matką)
I wypłyną na mokrego przestwór oceany
A wiatr powiał niczym piękne powiewu
burzany.
Rozradów był nasz żeglarz, bo w zewie swym
siedział.
Spojrzał na zegarek, lecz nic nie
powiedział,
Tylko pomyślał sobie w swych rozumu
marach:
„Kurde – już pięć godzin jestem
na tych falach
Trza złowić coś wielkiego, nie śledzia,
mintaja
Coś co nie wstyd podać na pierwszego
maja!”
Jak pomyślał – tak zrobił i wędkę
zarzuciwszy,
Usiadłszy ot wygodnie, piwko
otworzywszy,
Czekał...
Czekał i czekał, wciąż czas płynął
ospale
Czekał długo, choć raczej nie nudził się
wcale
Czekał kolejnych minut kilkaset i naście
I wtedy znienacka, toż se wyobraźcie
Rzucił wnet swą wędkę w otchłanie Bałtyka,
Wykrzywił twarz gniewnie (na kształt
rogalika)
I rzekł słowami tymi, nie kryjąc nikomu:
Na św. Teresę, idę precz do domu!”
Gniewnie wzrok zarzuciwszy po pokładzie
rzucił,
Jakby czegoś szukał – pięć razy
obrócił,
I nagle uderzyła go prawda wyniosła,
Że z rzeczy tych wszystkich zapomniał wziąć
wiosła.
Szok jaki go dopadł nie równał się z
niczym.
Sytuacja bieżąca – on nie na to
liczył.
Wnet jeszcze zdążył wędkę swą wyłowić,
(Co brzmi dość obsesyjnie, lecz co to się
tu głowić)
I wiosłować chciał nią, tak rozpaczy
bliski
Lecz łódka ani drgnęła, a oczy, jak
półmiski
Łzami się pokryły i rybak w kąt łodzi
Spojrzał i wzrokiem dwa przedmioty
wodził.
Pierwszy to ów legwan, postać już
nieżywa.
Zaś drugi – Tak! To sześciopak
piwa!
„Przynajmniej nie umrę trzeźwy”
– pomyślał radośnie
Pamięć: już mgłą zachodzi smutna myśl o
wiośle.
Dorwał starzec Żywca – wysączył
całkowicie.
Potem było Tyskie – te kochał nad
życie.
Już lepiej się poczuł, już nucił
piosenkę
Ale jeszcze melodii trzymał się jej z
wdziękiem.
Dolał do żołądka Królewskie, Dębowe
I to mu w znacznym stopniu przywróciło
mowę
Przez chwileczkę całą, czuł się on jak
młody.
Gdy nagle, coś wielkiego wyszło gdzieścik z
wody.
Rybak popatrzył biegle, źrenicą zerknął
Puszka z rąk mu wypadła, podparł wnet się
belką
I wprost nie mógł uwierzyć w to co tam
zobaczył
Stężenie alkoholu jeszcze sprawdzić
raczył
Na piwie swym Dębowym, bo to podejrzane
„Sześć procent – to
niewiele” – gapił się jak w
ścianę
Na wielkiego potwora – tak, on był na
jawie.
Rybak nie mógł tchu złapać i spoczął na
ławie.
Przed nim o kroków zaledwie dwanaście
Ogromny morski stwór szczerzył zęby
właśnie.
I patrzył wzrokiem swym, jak po
narkotykach
Jak polscy parafianie na księdza Rydzyka
Oczy uniósł ku dołu (wiem, to
nielogiczne)
I wpatrywał się w łodzi zawartości
liczne.
„Legwan! Tak to Legwan –
ratunek mój błogi”
Rzekł rybak, mało nie miażdżąc swej
nogi,
Wziął ciało zwierzęcia, na hak nabił
żywo.
Wlał w siebie, dla odwagi, jeszcze jedno
piwo
Zamontował na wędkę linkę z ciałem
martwym
Rzucił w morze legwana – on zachodu
wartym
I patrzył jak stwór wielki do niego się
zbliża
Jak przynętę łapiąc, godność swą uniża.
„Choć tu łysa kaleko – chodź i
zjedz co lubisz
Patrz jak przez głupotę życie swoje
gubisz”
Rybak kilof nie tępy wziął w swe ramię
lewe
Spojrzał jeszcze na chwilę w oddali na mewę
I krzykną tak głośno jakby coś majaczył:
„Obyś w piekle samego szatana
zobaczył!!!”
Kilof poszybował parabolą małą.
Zaświsnął wnet powietrzem, po czym wbił się
w ciało
Potwora w tej chwili – ach zguba,
Gdy ten właśnie ze smakiem legwana
przeżuwał.
Dreszcz go przeszył niemrawy, coś łypnęło w
oku
I po dwudziestu sekundach już leżał na
boku.
Stary rybak brodę swą uniósł pod niebo
Stanął pewnie, jak trzeba, prawe oko
jego
Świeciło pełnym blaskiem dumy i
świetności.
I rad był, że złego stwora wrzucił do
nicości.
„Oblać trza to koniecznie”
pomyślał łapczywie,
Podszedł w mig do chmielu, schylił się
leniwie.
Otworzył puszkę palcem, piana się polała
I w tym właśnie momencie troszkę
zabujała
Się łódź ze starym żeglarzem – na
bok, to do przodu
Wstrząs nagły nastąpił – ot tak, bez
powodu.
Starzec zląkł się troszeczkę spojrzał
dookoła,
Słyszał gdzieś jakieś głosy, coś jakby ktoś
wołał
I nagle jego łajbę do góry wyniosło,
Coś potwornie ryknęło i z mórz się
podniosło.
Tak, to ten sam potwór, widać ogłuszony
Niczym pociąg pośpieszny ciągnie swe
wagony
Tak on pociągnął łódkę, do paszczy
przerzucił
Rybak doznał amoku i Hymn Polski nucił
Myśląc, że to przynajmniej będzie pieśń
ostatnia
W jego życiu ciekawym i zamknie się
matnia.
Potwór podniósł łódź cała, razem z
zawartością
Okiem mrugną, jak klient poza kolejnością
I z pełna mocą potworną i z siłą
konieczną
Rzucił biednego rybaka wprost w przestrzeń
powietrzną.
Leciał starzec tak leciał całe dwa
tygodnie.
Wiatr grzywkę zaczesał mu do tyłu
łagodnie,
I szczęściem jego był wielki siana stóg
złocisty,
Ratując jego życie w sposób oczywisty.
Witalność demona go z klęczek podniosła
Ruszył prosto w stronę własnego
domostwa.
W paroksyzmie szaleństwa drzwi wywalił z
kopa
Minął plakat – „Radio Wolna
Europa”
Ogień buchnął w kominku, wielki na kształt
leja
Ten podszedł... i spalił wszystko Ernesta
Hemingwaya
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.