Poranek Weroniki
Wyszła młoda Wewronika z łoża swoich
rozkoszy
i zdejmując firanki myslała o nocy
Upojnie płynąca między kolejnym dniem
Usiadła na chwilę
Bby jak co dzień obserwować przez okno
starą Golgotę
To napełniało ja goryczą mimo gorących
dłoni
obejmujących jej biodra
Czuwała by nie byc zbyt szczęśliwa
Na drodze znów tłumy
krzyki nie pozwalają sie skupić na
rozkoszy
On chucha na nią gwałtownie Ona już chce
nocy
By przykryć swoje uczucia
Wstaje z pościeli
Zdejmuje firanki Odziana w pospolitą
ciekawość wychodzi na ulice
choć on z domu woła "Jeszcze nie czas!"
W tłumie widzi krzyż...
Odwraca wzrok od, skazanego
znanego jej dobrze widoku...
Skazany zbliża sie...
Ukrop z nieba przypomina nocne rozgrzane
kształty i ruchy
które zostawiła w ciemności domu
Dziewczyna nie wraca do domu
łapie chuste
Biegnie do Skazanego
Przeciska sie między belkami krzyża
Widzi twarz zalana krwią
Wyciera krew łkając
Bo tęskno jej do rozkoszy
Odstepuje. żołnierze wyrzucają ja z
tłumu
I po wszystkim
tylko sobie dłonie ubrudziła zarobiła
siniaka
straciła czas idąc po nic...
J jedynie
jakby na przekór jej nieszczęściom
usmiecha sie do niej z chusty
Odbita twarz Chrystusa...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.