rycina
stali tak naprzeciw siebie, milcząc
trochę jak papierowe postaci
uchwyceni w kadr znienacka
tacy nierealni, trącący dziwacznością
być może trochę melodramatyczni
- moi liryczni kochankowie
widziałam jak sięgnął dłonią
krawędzi jej twarzy
a delikatnie zanurzając palce
w pierścieniach jej loków
[ach te tycjanowskie pukle]
zaczął scałowywać z nich zapach
wtem jakby w olśnieniu
odnalazł drogę do jej ust
i nagle niczym gnany nurtem rzeki
nie zdołał już w sobie
rozbudzonego szalenstwa ugasić
dali się ponieść
potem chcąc się komuś zwierzyć
ze swego sekretu
stanęli przed majestatu Twego pełnią
ślubując sobie wspólne trwanie
w zdrowiu i chorobie...
byłam urzeczona
ona ukryta za szyfonu welonem
on dumny, że taki wonny kwiat zerwał
- byli piękni - moi liryczni kochankowie
każdy ich dzień był jak święto
co rano pokazywał jej motyli bez liku
mimo tęsknot rozścielonych nad miastem
ubierał je w falbanki tiulowe
pozwalał by buchały dymem fioletów
dla niej... dekorował wspólne dni ich
aż w końcu syci lat
spoczęli na ławce w parkowej alei
metaforze powitań i pożegnań...
wśród płaskorzeźb nieznanych inicjałów
i serc przebitych strzałą
- moi liryczni kochankowie
zaślubieni sobie - na wieczność
Komentarze (2)
Jaka piekna historie milosci wyczytalas z tej starej
ryciny.Przepiekny wiersz.+++
– moi liryczni kochankowie
zaślubieni sobie – na wieczność...enter:)