Salto
Spokojnego małego dnia,
W ciszy dyjamentu mego tchu,
Przyszedł wieczór, przesunął jaźń,
Upuścił ją w szeroki dół,
Zawieszony w pomruku smak ciszy,
Przemieniał błękitne dłonie,
Pozwolił sobie umierać, jakby był
niczyj,
Pozwolił sobie na swój własny koniec,
Nikt go nie ukoił, bo bez podstawy zegar
wciąż brnął,
Niezbawienia kolor dotknął niespodziewanie
stóp,
W chwili przeistoczenia w ducha tylko
klnął,
Bo nie mógł odwrócić się od ciemnych
wrót,
By przed Hadesa kolanami jeszcze nie
paść,
1 tysięczną sekundy zanim odszedł na swoją
stronę wciągnął,
Krzyczał słowa „Kocham” lecąc w
przepaść,
Wyskakując na chodnik w otwarte okno.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.