sonet vi / tragedia w smoleńsku
Czas napuszył się niebem. Wisiał Boży
palec
nad głowami karząc dziać się rzeczą
zwykłym
mali w naiwności, ale wielcy w chwale
trwaliśmy - z oczu zeszły romantyczne
pyły.
Aż wstąpił w gładkie niebo gęsty las
smoleński
w niewidzialnym ogniu, a widocznym dymie
Wszystko się zmieniło za machnięciem
ręki
dekoracja, kostiumy. "A teraz te
przymierz
narodzie" - głos zza światła - "Pozę do
nich dobierz"
płacze nad grobami, zniczy łąki złote
czy to wielkość w tragedii, czy też małość
w sobie?
I flaga znów powiewa jakby płaszczem
krwistym
Konrad się pojawia i nie może odejść
i znów się cud dzieje, w magi i fantazji
--
namacalny w słowie, lecz
nie-rzeczywisty
Komentarze (2)
Jak Konrad to już wielkie słowa, dziady się kłaniają,
no nie podniosły i wzniosły Twój wiersz, i taki w
naszej rzeczywistości nie rzeczywisty. Zresztą co tam
komentarz napisałeś wszystko. Masz chyba literówkę w
drugim wersie, albo ja źle odczytałam
Wiersz jest niesamowity w swej treści i konkluzjach.
Również forma jest niesamowita, mglista i
nierzeczywista jak sama katastrofa.
Na pewno do niego wrócę
POZDRO !