Syberia. Pierwsza praca, cz.1/3
wspomnienia
(Za miesiąc minie 36 lat, kiedy wysłano
mnie służbowo, jako opiekuna grupy polskiej
młodzieży ze szkół średnich z ówczesnego
województwa toruńskiego, do miesięcznej,
wakacyjnej pracy aż... na Syberię.
Taka wakacyjna wymiana młodzieży była
praktykowana w naszej części Europy, ale
TAM wysłano mnie w 1987 r. w nieznane, jako
pierwszego z całej Polski. Znaleźliśmy się
w sowchozie...
... i poznałem ogromną różnicę mentalności
"od środka". Ich duże miasto (Nowosybirsk)
było europejskie, ale w interiorze... to
była naprawdę "Syberia, inny świat" -
książka, z której pochodzi poniższy
fragment.
PS. Poznałem od środka, a nie jako turysta.
Dlatego dzisiaj dla mnie nie jest
zaskoczeniem, dlaczego Putin uzupełnia
swoją armię i wysyła nowych "mobików" na
agresję w Ukrainie, zbierając ich z
ogromnych połaci Rosji, ale prawie nie
ruszając wielkich miast)
------------------------
(...)
Wróciłem do baraku, zebrałem wszystkich i
przekazałem, czego się dowiedziałem.
Poleciłem przebrać się w swoje ubrania
robocze i zebrać na placyku przed wejściem.
Niedługo mieliśmy udać się po raz pierwszy
do pracy. Długo nie czekaliśmy, kiedy
przyjechał po nas transport. Był to zwykły
samochód ciężarowy przystosowany do
przewozu pracowników, z nabudowaną blaszaną
skrzynią. Z wyglądu był bardzo podobny do
znanych wtedy u nas „osinobusów”, wożących
robotników fizycznych na budowy i do
fabryk.
Przywitałem się i poznałem z kierowcą oraz
przybyłą pracownicą; poleciłem mojej
młodzieży, aby weszli do środka. Sam
wsiadłem do szoferki. Ruszyliśmy, w drodze
miałem dość czasu na rozmowę z kierowcą.
Okazało się, że nie jest Rosjaninem, tylko
Niemcem z pochodzenia. Jego rodzice
pochodzili znad Wołgi, ale on urodził się
już na Syberii.
Zaintrygowało mnie, skąd w środku Syberii
znalazł się Niemiec. Przedstawił się jako
Iwan, typowo rosyjskim imieniem, ale z
racji pochodzenia zacząłem nazywać go
„Hans”, czemu nie był przeciwny. Okazał się
wesołym i miłym facetem, do tego rozmownym.
Podczas jazdy opowiedział mi historię
swojej rodziny i przodków. W dziewiętnastym
wieku car sprowadził na stepy nadwołżańskie
Niemców, aby zagospodarowali te prawie
niezamieszkałe ziemie. Pobudowali się,
założyli gospodarstwa, powstały nowe sioła
i wsie. Kiedy w czasie wojny, w lecie 1942
roku hitlerowskie wojska posuwały się w
kierunku Stalingradu, z rozkazu Stalina
wszyscy nadwołżańscy Niemcy zostali
przymusowo przesiedleni na Syberię i do
Kazachstanu. Kilkaset tysięcy ludzi.
Podobny los spotkał też później niektóre z
narodów kaukaskich i Tatarów z Krymu. W ten
sposób przyszli rodzice Hansa znaleźli się
na Syberii. On urodził się po wojnie już
tutaj. Rodzice nazwali go Iwan. Miał
siostrę, która po wielu latach starań
uzyskała zgodę na emigrację i już mieszkała
w Niemczech Zachodnich. Hans też złożył
podanie o wyjazd i czekał na pozwolenie. Na
razie jednak pracował w sowchozie jako
kierowca.
Przez pół godziny jechaliśmy polnymi
drogami. Za nami wzbijał się w nieruchome
powietrze potężny tuman kurzu. Było bardzo
gorąco, gardło mi wyschło, na niebie nie
było widać nawet najmniejszej chmurki.
Dobrze, że w kankach wieźliśmy herbatę i
wodę do picia. Odczuwalnie temperatura była
dużo wyższa niż u nas w Polsce. Jak
wyjaśnił Hans, takie gorące i bardzo suche
bezchmurne lata są u nich normą, a nie
wyjątkiem. Tyle że lato trwa bardzo krótko,
właściwie tylko lipiec jest takim
miesiącem. Za to zima jest bardzo długa i
sroga. Minus czterdzieści stopni zdarza się
często i utrzymuje się przez wiele dni.
Czasami temperatura potrafi spaść i do
pięćdziesięciu stopni poniżej zera. Jedynie
to, że powietrze zimą jest też bardzo
suche, powoduje że temperaturę odczuwa się
jakby była o kilka stopni wyższa.
Aż gwizdnąłem. Przecież to południe a nie
północ Syberii, wystarczy spojrzeć na mapę.
Jednak jesteśmy w środku ogromnego
kontynentu, a więc i taki jest tu klimat –
kontynentalny, z suchymi i gorącymi latami
oraz podobnie suchymi, za to mroźnymi
zimami.
W dalszej rozmowie uzupełniłem swoje
wiadomości o życiu tutejszych Sybiraków.
Okazało się, że większość mięsa i prawie
wszystkie owoce przywożą z południowych
republik kraju. Dlatego żywność jest u nich
bardzo droga i nawet dwukrotnie wyższe
zarobki od wypłacanych w europejskiej
części Rosji, które tutaj otrzymują
pracownicy, nie wyrównują różnicy w
kosztach życia. Nawet kur nie trzymają, bo
drób nie wytrzymuje mrozów. Z konieczności
jajka też przywożone są z południa. Na moje
zapytanie, dlaczego w takim razie nie
dogrzewają budynków ferm kurzych, Hans
spojrzał na mnie zdziwiony:
– Jak to, dogrzewać? U nas nawet krowy i
byki mało gdzie trzymane są w oborach.
Chodzą cały rok po polu.
– Cały rok?! To w zimie gdzie je
trzymacie?
– Przecież mówię, chodzą po polu i tam je
karmimy. Tylko na czas dojenia wpędzamy do
obory. Trudno doić na takim mrozie.
– I wytrzymują?!
– Część pada, ale większość krów
wytrzymuje. Słabe padają, silne dają silne
potomstwo.
No tak, czemu ja się dziwię? Teoria
ewolucji Darwina stosowana w praktyce,
selekcja naturalna prawie bez ingerencji
człowieka. Czym mnie tu jeszcze
zaskoczą?
– Aha, mam jeszcze jedno pytanie. Możesz mi
powiedzieć, dlaczego rodzice dali ci
rosyjskie imię? Nazwisko masz przecież
typowo niemieckie.
– Wojna. Mama i tata mieli niemieckie
imiona, przed wojną nie przeszkadzały. Ale
po niej lepiej było nie ryzykować. Nazwiska
nie zmieniali, ale imiona bezpieczniej było
rosyjskie nadawać. I tak stałem się z
imienia Rosjaninem, z nazwiska i
narodowości pozostałem Niemcem.
Tak rozmawiając, dojechaliśmy wreszcie na
miejsce naszej pierwszej pracy. Wysiedliśmy
i zaczęliśmy się rozglądać. Kolejne
zaskoczenie – dookoła, aż po horyzont,
widzieliśmy tylko morze dzikich roślin i
chwastów, wysokich prawie na metr. Pustka,
nie było widać żadnego budynku. Tylko w
miejscu gdzie wysiedliśmy, rosło
kilkanaście samotnych drzew i krzewów. W
którą stronę się obróciłem, widziałem
wszędzie te chwasty, przez środek których
ciągnęła się piaskowa droga.
Po co nas przywieziono na te nieużytki?
Gdzie to pole, na którym mieliśmy
pracować?
Była dopiero dziewiąta rano, a słońce już
prażyło jak w letnie południe. Pracownica
sowchozu, która z nami przyjechała, zaczęła
tłumaczyć, co mamy robić:
– Eta łuk. Trzeba pole wypielić z
chwastów.
– Szto eta łuk? (Sam z nią rozmawiałem.
Tłumaczkę przezornie zostawiłem w osadzie.
Jeden kłopot mniej).
– Łuk eta łuk. (Bardzo logiczne
wytłumaczenie. „Koń jaki jest, każdy
widzi”).
– Pakażi etot łuk.
Wzruszyła ramionami i schyliła się;
rozgarnęła chaszcze chwastów, pogrzebała w
ziemi i wyrwała coś małego.
– Wot eta łuk.
Przypatrzyłem się roślince. Malutka zielona
łodyga, mała biaława główka. Przecież to
nasza swojska cebula, dymka! Ichni łuk to
nasza cebula. Mieliśmy wypielić pole cebuli
z chwastów.
Spojrzałem jeszcze raz przed siebie. Pole
ciągnęło się hen daleko, co najmniej na
kilometr, wszerz miało z pół kilometra.
Końca nawet nie było widać, gdyż zagon
ginął za niewielkim wzgórzem. Oto
syberyjskie miary – sto gram to nie wódka,
sto rubli to nie pieniądz, sto wiorst to
nie odległość. Widocznie w uprawach rolnych
stosowali podobne miary. Nie było żadnego
porównania do naszych polskich zagonów. To
tak jakby porównywać słonia do mrówki.
Podobnie nieporównywalne były syberyjskie
chwasty i cebula – warzywko ledwie
widoczne, wystające z ziemi na pięć do
dziesięciu centymetrów. Zielsko natomiast
wysokie od pół metra do metra.
Chwyciłem na próbę za jeden z chwastów –
poczułem na skórze dłoni twardy, suchy i
ostry badyl, mocno zakorzeniony w
wysuszonej glebie. Prawdziwa ekologiczna
uprawa. Od razu widać, że nie używali
środków chwastobójczych.
Nie wyglądało to dobrze. Spytałem się
sowchoźniczki:
– Gdzie są rękawice robocze?
– Szto? Kakije raboczije pierczatki?
– Robocze rękawice. Dla nas. Przecież mamy
pielić te chwasty.
– No macie pielić. Po co wam rękawice?
– Do pielenia, przecież mówię. Jak, gołymi
rękoma mamy pielić?
Dopiero zrozumiała. Aż oniemiała i
krzyknęła:
– Wot Paljaki! Burżuje! W rękawicach chcą
wyrywać! Kto to widział?! Do tamtego
miejsca, gdzie jest wbity palik, wasza
norma na dziś.
Odwróciła się na pięcie, machnęła ręką na
kierowcę i wsiadła do szoferki. Hans usiadł
z drugiej strony, zapalił silnik i tyle ich
widzieliśmy. W kilka sekund zasłonił ich
wzbity kołami samochodu tuman kurzu.
Zostaliśmy sami, samiuteńcy. Ja i
trzydziestu „burżujów”. A nad nami jedyny
towarzysz, słońce.
CDN.
Komentarze (12)
przeczytałam z zaciekawieniem ,+
Miło mi, Szadunka :)
Znakomicie opisane, bardzo interesujące wspomnienia.
Pozdrawiam z uznaniem.
Wena, to moje wspomnienia, z jednej z książek.
Autentyk zawsze jest ciekawszy od wymyślonego.
Wystarczy tylko w miarę opisać.
Ciekawa i nietuzinkowa proza, którą czyta się jednym
tchem.
Za chwilę zajrzę do drugiej części...
Mojeszkice, miło, że się spodobało wspomnienie :)
Ostatnia 3.część w poniedziałek.
Z wielką uwagą przeczytałam i czekam na tę trzecią
część.
Pozdrawiam
Angel Boy, jest roszkę, ale tylko troszkę :)
PS. Muszę Cię zaskoczyć- to 1. z trzech części (jest
zaznaczone w tytule) :D Pozostałe dwie części co dwa
dni.
Janusze.k - dużo się nie zmieniło.
Z zaciekawieniem przeczytałem całość a jest tego
troszkę do przeczytania :) Pozdrawiam Serdecznie +++
ps. w wierszu pt. "Świnia..." opisałem wg. opowiadania
mamy dwa rodzaje rosyjskiej partyzantki jeden rodzaj
nie znał nawet masła sztućców drugi skutecznie
ogaławiał z "burzujów"
taaaa
nie dziwi nic że pralki, łazienkowe krany są
trofiejne (zdobyczne).