Szpital
od ósmej do dziewiętnastej
prócz niedziel i czwartków
zmywam podłogi długich korytarzy
szpitala
w którym ktoś schował
wszystkie klamki
tam słońce świeci inaczej
i czas jakby płynie wolniej
a ja tylko ścieram błoto i kurz
przesiąknięty strachem
wieczorem
nogi same niosą mnie do domu
drżące dłonie rozpinają guziki od
koszuli
i gładzą ciało obrosłe gumolitem
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.