Tym razem Polki
Drugi odcinek mojej powieści i wciąż aktualne pytanie: warto pisać dalej, czy wrzucić do kosza?
3.
Całe szczęście, że dziecko wreszcie
zasnęło, po dwóch godzinach niespokojnego
wiercenia się, marudzenia i popłakiwania. W
końcu sama będzie mogła dzięki temu
odpocząć i trochę pospać, a przy okazji
pewne rzeczy przemyśleć. Niby wszystko szło
zgodnie z planem, już dwa razy przecież w
taki sposób lecieli do Polski, ale tym
razem nie była od początku dobrze
ustosunkowana do tego pomysłu. I do tego
ten narastający brak zrozumienia i
zaufania, jakby w nagrodę za całokształt
ich wyraźnie sypiącego się związku z
Markiem, niczym popękane, zmurszałe chałupy
w Meksyku, gdzie ostatnio spędzali urlop
niecałe półtora roku temu. Od tamtego
początku czerwca nigdzie nie wyjeżdżała z
Kanady, tylko drugi raz do Warszawy, bo
zupełnie pierwszy zdarzył się niecałe dwa
lata wcześniej.
–Czy nie możesz tego wszystkiego tutaj
załatwić, w Kanadzie, bez bezsensownego
tułania się po całym świecie? –
przypominała sobie, jak kilka razy pytała
się Marka, swojego partnera i jednocześnie
jednego z szefów okazałej firmy reklamowej
Siubździu Jakoś Tam z ograniczoną
odpowiedzialnością. Nigdy nie mogła za
pierwszym razem przypomnieć sobie całej
nazwy, chyba że miała pod nosem jakąś
wizytówkę, co niezmiernie rzadko bywało.
–Bo w Warszawie wszystko jest znacznie
taniej, niż w tej naszej Kanadyjce,
panimajesz ty, żeńszczina? – odpowiadał
smętny i znudzony. –A do tego tam są lepsi
fachowcy i mam zaufanie do Grocha.
–W to pierwsze uwierzę, w to drugie ani
tyle, co mam brudu za paznokciem –
odpaliła. –A moje zaufanie do Grocha jest
równe zero, wiesz o tym dobrze.
–Nie bądź taka Madonna, skarbie. Masz już
swoje latka i niewiele wkrótce będziesz
mogła sobie życzyć przy wciąż rosnącej
konkurencji na tym rynku – kończył dyskusję
w taki sposób, że wiedział na pewno, że ją
choć trochę upokorzy.
Od ponad roku, od dnia urodzin Julki w
ostatnim dniu września, nic im się między
nimi dobrze nie układało, nie licząc ich
wzajemnej gderliwości i czasami niemal
pierwszej fazy rękoczynów. Była prawie
pewna, że ją zdradzał, choć zaprzeczał
gorliwie i zdecydowanie. Czasami nie
wierzyła mu prawie tak, jak ludziom typu
Grochowski. Połowa jego biznesu opierała
się na niej, na jej atrakcyjności,
zewnętrznej, fizycznej urodzie, a Marek i
tak ironizował, prześmiewczo porównując ją
do Madonny.
"Powinieneś nosić mnie na rękach i śpiewać
litanię ku mojej czci, bo beze mnie byś nie
zarobił nawet połowy w tej swojej firmie" –
myślała czasem po jakiejś nieprzyjemnej
rozmowie albo kłótni. Myślała tak, ale
głośno nie mówiła, żeby nie podgrzewać
atmosfery i nie podnosić temperatury
jałowych sporów. Po pięciu latach ich
niespokojnej wspólnoty "para –
małżeńskiej", z czego ponad cztery wypadły
im być razem w Toronto, miała czasami
serdecznie dosyć tego wszystkiego.
Najlepiej, jakby się w miarę łagodnym stylu
rozeszli i żeby on się od niej wyprowadził.
Będzie mogła sama decydować o swojej
karierze, bo przecież on potrafi myśleć
tylko o sobie i o swojej firmie Siubździu
Jakoś Tam. Ma stały kontakt ze swoją
agentką, Maggie, która na pewno by się
świetnie sprawdziła, ale oni ustawicznie
trzymają ją na dystans, by mogli nią, Zofią
Zenid, dowolnie manipulować.
4.
Jak zawsze Filip był znudzony i zniechęcony
już po pierwszej godzinie ćwiczeń na chemii
nieorganicznej. Te nie bardzo kumate
dzieciaki z drugiego roku, jak zawsze
kiepsko przygotowane do zajęć, najbardziej
lubiły swoje chichoty i ploteczki, zamiast
słuchać jego prelekcji, prezentacji czy
uwag. Czy to była sprawa związana z jego
wyglądem, jakiegoś zblazowanego
inteligencika, na dodatek nieszczęśliwie
zakochanego? Owszem, Kamila, Stan i Majka
wykazywali swoją postawą, że im na czymś
tutaj bardziej zależy, ale pozostała
dziesiątka zajmowała się układaniem planów
na najbliższy weekend (już jutro!) i tylko
od czasu do czasu przerywali swoje szeptane
gadulstwo.
Inna sprawa, że te zajęcia z definicji nie
mogły być zbyt atrakcyjne, sam to pamiętał
ze swoich studiów, a dokładnie ze swojej
laborki sprzed dziewięciu lat.
Siedział w swoim asystenckim kantorku przy
klawiaturze komputera, gdy zadzwonił
Maciek:
–Wpadniesz dzisiaj na roberka?
–O której?
–Rejsowie mają być o siódmej. Możesz
dojechać, kiedy chcesz, ale nie za
późno.
–Będzie Marta?
–Jak najbardziej, ale się nie stresuj.
Będzie grzecznie siedzieć w kuchni, a my
sobie pobalujemy przy koniaczku.
–Wiem, że ona nie lubi procentów. Dobra,
wpadnę około wpół do ósmej. Przelecimy parę
roberków, potem może pogadam z Martą, może
na osobności.
Będzie miał po zakończeniu ćwiczeń jakieś
dwie godziny do wypełnienia, ale to żaden
problem. Zaraz zadzwoni i umówi się z mamą
– na pewno ucieszy się, że o niej pamięta.
Lubi być u niej, a ona po rozstaniu z ojcem
stała się bardziej ciepła i pogodna, by nie
powiedzieć uśmiechnięta i szczęśliwa. Jakby
odzyskała wolność po dwudziestu kilku
latach trudnego obcowania z toksycznym
współmałżonkiem.
Podjechał elektryczną hulajnogą do dobrze
znanego mu domu niedaleko Placu Żelaznej
Bramy, wspiął się pieszo na ósme piętro i
zadzwonił do drzwi. Otworzyła Nina, nie
spodziewał się jej tutaj o tej porze, czyli
w piątek o wpół do szóstej popołudniu. Była
jak zwykle uśmiechnięta, ślicznie ubrana,
zadowolona z życia, inaczej, niż płynęło
ono w jego wydaniu. Kochał ją za to, może
nawet czasem za bardzo, miłością trochę
zaborczą.
–Cześć, kocie, miło cię widzieć! Jesteś
sama?
–Jest mama, jest też młodsza siostrzyczka
twojego chrześniaka, ale śpi. Chcesz się
czegoś napić?
–Herbatki twojego wyrobu, najlepszej na
świecie. A gdzie mama?
–Pilnuje naszej Moniczki, żeby dobrze się
jej spało. Rozbierz się, a ja zrobię ci
herbatkę. Może być z odrobiną rumu?
–Jak najbardziej, dziękuję ci z góry. Te
cholerne ćwiczenia z chemii wkrótce mnie
wykończą, więc zawsze pożądany twój czaj to
jedyna osłona przed moją katastrofą,
nieprawda?
Nina zaczęła zaparzać mieszankę
liściastych, chińskich herbat w
przezroczystym czajniczku – to właśnie był
zawsze obiekt pożądania Filipa. Nie jego
kochana siostra, oczywiście, ale parzona
przez nią pyszna herbata.
–Wyglądasz jak bogini w tej swojej bluzce z
jedwabiu. Skąd ją masz?
–Podoba ci się? Otrzymałam od mężulka na
półrocznicę urodzin Moniczki.
–O, ty w życiu! Czy on nie zwariował, ten
twój Teoś? Musi cię tak bez przerwy
rozpieszczać?
–Kochany, on mnie pożąda bardziej, niż ty
moją herbatę, stąd dbałość o stroje i te
takie różne rzeczy, żebym była zawsze w
dobrym nastroju.
–Kocha cię ten twój książę wymarzony?
–Przynajmniej tak mówi, a ja mu wierzę,
przynajmniej na razie, dopóki jestem świeża
i zdrowa.
–O bieliznę erotyczną także dba twój
chłopiec ideał?
–Owszem, owszem, czemu nie! – Nina
zakręciła się, uchyliła spod dekoltu
ramiączko i muszelkę czerwonego,
bawełnianego biustonosza i dała Filipowi
całusa. Po chwili zaniosła herbatę do
małego saloniku, gdzie na środku postawiła
na średniej wielkości dębowym stole.
–Zapraszam, braciszku, zapraszam! Mów, co
tam u ciebie, bo dawno nie rozmawialiśmy.
Ustatkowałeś się nareszcie?
–Dlaczego miałbym się ustatkować, skoro od
dawna jestem już ustatkowany? – zdziwił się
Filip, siadając przy stole na swoim zawsze
tym samym miejscu pod jedynym w salonie
oknem, obok drzwi balkonowych z małym,
niestety balkonem, skąd można było obejrzeć
jednak przepiękną panoramę Starego Miasta.
Widział, że w świetle wciąż jeszcze
zachodzącego słońca wszystko na zewnątrz
robiło wrażenie coraz większej
tajemniczości, ale jakby też przytulności
wśród październikowej, warszawskiej aury.
Pięknie tu było, choć mieszkanie w domu,
pochodzącym z lat siedemdziesiątych
ubiegłego wieku pełne był niewygód. Coś za
coś, ale ich mamusi całkowicie to
wystarczało. Czasem mówiła, że aż za
dużo.
Usiadła obok niego, założyła nogę na nogę,
obie zgrabne i gładkie jak skóra jej
maleńkiego dziecka. Gestem zaprosiła
Filipa, żeby się poczęstował herbatą i
biszkoptami, których nie zapomniała
przynieść.
–Pytam, bo wciąż mówisz i myślisz o
pożądaniu. Czyżbyś nie był zaspokojony?
–O pożądaniu wzmiankowałem w aspekcie
twojej herbaty, a nie czego innego. W
aspekcie czego innego sam się osobiście
zaspakajam, wiesz przecież dobrze.
Otworzyły się drzwi do sypialni, wyszła
przez nie troszkę jeszcze zaspana matka z
maleńką Moniką na ręku, już także
rozbudzoną.
–O, cześć dzieciaki – zawołała wesoło,
unosząc gaworzącą dziewczyneczkę wysoko, by
mogli ją wszyscy oglądać, i pieszczotliwie
do niej zagadała: –Pójdziemy do mamusi,
Moniczko, żeby nam dała mleczka?
Nina przejęła córeczkę, usiadła z nią nieco
z boku, otworzyła guziki bluzki i wyjęła
zgrabną, dorodną pierś, by zacząć ją
karmić. Dziecko natychmiast z tego
skorzystało i gorliwie ssało, że aż było
słychać.
–O jakimże to osobistym zaspakajaniu
opowiadasz nam, syneczku? – zapytała matka,
lekko ziewając, a przedtem witając się przy
pomocy pocałunku z Filipem. –Czyżbyś był
wierny swoim starym nawykom sprzed
młodzieńczych lat?
–Wiesz przecież, mamusiu – odpowiedział,
przełykając kolejny łyk herbaty. –Nic się
nie zmieniło od czasu, gdy dałaś mi za to
ostro po łapach piętnaście lat temu. Dzięki
temu zawsze jestem wierny, bo
samowystarczalny, więc kogo miałbym
zdradzać, samego siebie?
–Dostałeś za to ostro po łapach i nic się
nie zmieniło przez piętnaście lat? –
włączyła się Nina, spoglądając na Filipa.
–Tak wyszło, siostrzyczko, tak wyszło.
Wiesz przecież, że żyję w radosnym
celibacie, nie mając odpowiednich
propozycji matrymonialnych.
Nina pokiwała głową i znów skoncentrowała
się na karmieniu swojego dziecka, dlatego
nic nie odpowiedziała. "Czyżby braciszek
nie wyzwolił się jeszcze z traumy po tym,
jak jego wymarzona Zofia zwiała mu do
Kanady?" – pomyślała jednak patrząc
znacząco na mamę, a potem z powrotem na
brata.
–Zaraz, zaraz! – zreflektował się Filip. –A
gdzież to jest mój kochany chrześniak?
Czyżbyś zostawiła chłopca samego w waszym
wspaniałym apartamencie na Jana Kazimierza?
Naszego Franusia zostawiłaś bez matczynej
opieki?
–Ty sobie żartujesz, Filip! – wzruszyła
ramionami. –Miałabym Franusia zostawić bez
opieki? Mój synek jest pod bardzo dobrą
opieką! Kruczowłosa Ksienia prosto z Moskwy
opiekuje się twoim chrześniakiem. Mówiąc
szczerze to po-myślałam sobie już dawno, że
powinieneś się poddać i ty, Fi-lipku, pod
jej czułą opiekę. Nie zginąłbyś przy niej,
a i twoja pożądliwość miałaby wspaniałe
ujście w jej dość obfitych jak na
dwudziestokilkulatkę kształtach.
–Ksienia prosto z Moskwy? A umie zaparzać
czaj tak do-bry, jak moja kochana
siostruchna?
–Oczywiście, że umie! – zaśmiała się
"siostruchna". –Przecież czaj to narodowy
napitek Rosjan i Rosjanek, nie li-cząc
bimbru i wódki. Ale akurat Ksienia to ideał
i nie patrzy nawet na takie rzeczy, jak
alkohol czy nikotyna. Chyba tylko jest
uzależniona od słodyczy, co zresztą po niej
troszkę wi-dać. Sama wygląda, jak całkiem
niezła porcja puszystych bli-nek, które
uwielbia smażyć i karmić nimi Franka.
Kupiła go za te blinki i teraz mój maluszek
z nikim nie chce zostawać, jak właśnie z tą
blinkopodobną Ksieniuszką.
–To i tobie by się to przydało, synku –
dodała mama. –Ona na pewno nie dałaby ci po
łapach, a jedynie zmobilizo-wała do
dalszych poszukiwań ujścia dla twoich
pożądliwości, nieprawda?
https://www.youtube.com/watch?v=VchMEA1zBp0
Komentarze (10)
Szadunka
Mariat - serdecznie dziękuję za trafną analizę i
korektę utworu. Dziękuję za wizyty, czytanie i
komentarze. Pozdrawiam.
" dobrze ustosunkowana do tego pomysłu" = moim zdaniem
ładniej będzie =
dobrze nastawiona do tego pomysłu
-----------------
"jak kilka razy pytała się Marka," =
poprawnie = jak kilka razy pytała Marka,
-----bo pytała się = pytała siebie, więc teraz masz =
pytała siebie Marka.
====================
"–Bo w Warszawie " - tu po myślniku jeszcze potrzebna
spacja
"wszystko jest znacznie taniej= = tańsze,
"–A do tego tam są " jak przy 'Bo w Warszawie'.
"–W to pierwsze uwierzę," jak wyżej,
"–A moje zaufanie " j.w.
"–Nie bądź taka Madonna," j.w.
"na tym rynku – kończył dyskusję w taki sposób, że
wiedział na pewno, że ją choć trochę upokorzy." =
na tym rynku – kończył dyskusję w taki sposób i
wiedział na pewno, że ją choć trochę upokorzy."
"Po pięciu latach ich niespokojnej wspólnoty "para –
małżeńskiej / para-małżeńskiej", tu łącznik a nie
myślnik
"z czego ponad cztery wypadły" = wypadło
-----------------
i jeszcze tu to samo - wszędzie spacje potrzebne po
myślniku, przed zaczęciem postawienia pierwszej litery
wyrazu.
–Wpadniesz dzisiaj na roberka?
–O której?
–Rejsowie mają być o siódmej. Możesz dojechać, kiedy
chcesz, ale nie za późno.
–Będzie Marta?
–Jak najbardziej, ale się nie stresuj. Będzie
------------------
a końcówka - wymagają scalenia wyrazy, które w twoim
formacie były przenoszone, jest ich kilka.
Poza tym - treść wciąga, zatem warto pisać.
Wciągnęłam się. Czekam na dalszy ciąg.
Pozdrowienia.
Annna2
JoViSkA
Dziękuję za wizyty, czytanie i komentarze. Pozdrawiam.
Mnie opowieść wciągnęła i chciałabym abyś kontynuował
:) pozdrawiam serdecznie :)
Rozumiem.
Myślę, że tu Twoja proza znakomicie się tu zmieści.
Annna2
Pytanie jest na rzeczy, bo wpisuję się z prozą, dość
obszerną, na portalu poetyckim, znakomitym zresztą.
Jeśli moja proza jest jako taka, to będę być może
publikował dalsze odcinki. Jeśli jest inaczej, to
niekoniecznie warto to robić. Dziękuję za wizytę,
czytanie i
komentarz. Pozdrawiam.
A czemu ciągle pytanie w przypisie?
I przepraszam że zaczynam pytaniem.
Opowiadanie jest dobre.
Waldi
Dziękuję za słowa zachęty. Prawdopodobnie będę pisał
dalej, chociaż odzew i zainteresowanie nie zaskoczy
mnie mnogością. Dziękuję za wizytę, czytanie i
komentarz. Pozdrawiam.
Zawsze warto pisać Krzysztofie nawet dla siebie ..a
jeśli się znajdzie chociaż jeden i powie że to jest
piękne to jest połowa sukcesu ...a jeśli przeczyta
więcej osób... to już jest cały sukces ...więc powiem
...że ...DC... jest piękny...
Dobranoc ...
na linku ukazujesz piękno przyrody ...