Zofia
zdarzenia splątały się
jak łańcuszek zdjęty z szyi
nieopatrznie
wrzucony do torebki
próbowała go rozsupłać
rozerwała z rezygnacją
serduszko koniczyna i pełnia
spadły na chodnik gdy
piła czarną kawę
nie podniosła ich trudno
i tak nie przyniosły szczęścia
patrzy na dzieci pamięta
wie że został tam dom
niedokończony stworzony bez serca
choć tak walczyła o przeszczep
pies
szczeniak gdy zaczynali
dziś oprószony siwizną
nie goni już saren
tęskni za nim
zdjęła wtedy bombki
i zasadziła ją tam nad stawem
nazwała imieniem babci
Zofia dziś jest drzewem
a ona wciąż wierzy
że choinka błogosławiona
wzlatującą duszą
zły czas wyrósł z dobra
potrafimy go wyprzeć
lecz nie wymazać
mimo że nas zniekształca
w tajemnicy gładzimy wykrzywienia
z czułością
były decyzje z miłości
były dezycje z rozpaczy
wszystkie słuszne i straszne
oto intuicja
jej ciemnobrązowe długie włosy
przestają wypadać
i zaczynają lśnić
Komentarze (26)
Piękna nostalgia, a ta choinka to świetny pomysł,
msz...
Serdeczności ślę, Wando:)
Świetny wiersz. To przekaz na poważnie. - coś, co
lubię. Kolejny twój utwór czytany dzisiaj, ktory jest
mocnym trafieniem.
Świetny utwór. My w rodzinie co roku po świętach
sadziny choinki, które się nam przysłużyły. Tylko
imion im nie nadajemy :)))
Pozdrawiam :)
blizny siwizny i kosmyk wiosny Poydrawiam
Życie...
Podoba się wiersz.
Pozdrawiam
Ładna życiowa refleksja.
Rozbudzasz wyobraźnię i skłaniasz do wspomnień.
Pozdrawiam.
Marek
...ale jest nadzieja...życzę by jej nie
tracić.Pozdrawiam serdecznie.
czytając zastanowić się trzeba...:)pozdrawiam
Witaj,
bardzo osobiste refleksje podyktowane jak sądzę,
dramatycznymi przeżyciami.
W takiej sytusacji nie moge być słoniem...
Przeczytałam, pomyślalam i ...
Życzę weselszych dni, opartych o zdarzenia treści,
także radośniejsze.
Serdecznie pozdrawiam.
PS re. nie wierze, że nie wiesz co miałam na
myśli.
Ironizuję, bo nienawidzę się użalać...
Ciekawie i refleksyjnie :)
Dziękuję bardzo za wiele miłych słów, piękne
komentarze i wzruszenia.
Jakbym czytał o przyjaciółce mojej żony.
Poznała Bena, Algierczyka, w którym zakochała się z
wzajemnością.
Dopóki mieszkali w Opolu, wszystko świetnie się
układało.
Wyjechali do Oranu, jego rodzina ją zaakceptowała.
Wybudowali dom i wszystko było pięknie, dopóki nie
urodziła Abdula Malika.
A później, katastrofa.
Każdy uważał, że Abi należy tylko do ich rodziny,
dziadkowie z Polski się nie liczyli, matka też nie
miała wpływu na wychowanie.
Mąż zrobił się oziębły i nieczuły na jej łzy.
Monia wróciła do rodziców, jest po rozwodzie, ale mały
został z ojcem. Uczą się żyć bez siebie.
Bardzo się wzruszyłem, czytając Twój wiersz.
Zdziera naskórek.
Wnika pod skórę.
Łagodność.
Wzruszenie.
Zawsze, gdy czytam o miłości, której nie udało się
unieść z rożnych słusznych przyczyn do końca, robi mi
się smutno.
Wiersz porusza.
Pozdrawiam