* (dźwigam bogów...)
dźwigam bogów wszystkich
swoich minionych lat
dźwigam stopy
skamieniałej teraźniejszości
dźwigam sumienie jak beton
nieporęczne
ale elastyczne na tyle, że wszędzie było
obecne
zbrodni odcienie
mają moje myśli
krew mówi
głośno
i szepce
że nie sposób o niej zapomnieć
nie zadbać o pielęgnację
jej potrzeby
mięsożernej
mięsożernej potrzeby życia
moja krew drąży we mnie dziury
korytarze
którymi przemieszcza się
do najgłębszych tkanek
mojej wytrzymałości
i podświadomości
podpowiada mi jak żyć i umierać
wylizuje moje mięśnie
obgryza kości
jestem jej pokarmem
i ona moim
przebiegłym żywicielem
utrzymuje mnie
dla siebie
jestem jej wszechświatem
a ona szkarłatną głębią
pod powierzchnią prześwitującej skóry
moje oczy patrząc w lustro
boją się
widzą dwa białe żagle
spryskane jej obecnością
uciekają na słonych falach
szarpią się ze sztormem
chcącym wciągnąć je w otchłań
przerażających odmętów
krwawych zakamarków, ołtarzy i stadionów
odwracam głowę
lustra
ona lubi
przeglądać się w nich
śmieje się wynurzając spod skóry i myśli
swoje lakierowane na czerwono paznokcie
białe żagle
pod cienką unerwioną powieką nieba
kołyszą się cicho
rozumiejąc że nigdzie nie będą
bezpieczne
zamykam oczy
przede mną ściana
arterią płynie do mnie przeznaczenie
jestem w niełasce zmysłów i wszystko
czuję
jakby we mnie rozgrywał się ostatni
taniec
z samą sobą
Komentarze (1)
i ona moim
przebiegłym żywicielem
utrzymuje mnie
dla siebie
........słowa ale jakże ogromnej potędze
wymowy...twoje metafory otwierają oczy...
wiele wątków....ale tak właśnie jak w życiu...
zakończenie dopełnia całości....dobry wiersz....