Amory
Spaceruję po zielonym szlaku.
Botaniczny subtelny dotyk w pąkach.
Przenośniki kurzu rzucają delikatnie
fantazje. Żwir skrzypi pod nogami
na drodze pełnej zapachu.
Teren łagodnie pagórkowaty ,
usatysfakcjonowany
dotykiem słońca.
Głodny i spragniony Rosenmund uderzył
w amory do zaproszonych rąk , które go
dotykały
zapakowane w ciernie tkwiące w skórze.
Mźawka od burzy i radość z niej obraca jak
karuzela w ekstazie zapachu czas
nieważkości
ponad tysiącem tulipanów.
Mechate skrzyżowanie jest wyblakłe
po kąpieli, a obrus z promieni świadczy
o
pączkujących marzeniach. Pył iskier w
innym świecie.
Uwiodły drogę, przed ogrodem miękkich
przekleństw.
Zielone palce wykryły wzrost pigułki bez
zatrzymania
żadnego wystrzału.
Żyzne gleby przemawiają do doświadczonych
rąk.
Ciekawość zwraca uwagę na wszystkie
modlitwy.
Małe jezioro z czystą wodą świadczy o
pracowitych dłoniach
ubranych w rękawice.
Lód nie powstanie na gejzerze całującym
ciepłą skórę. Jedynie zmarszczki duszy,
uciekającej w wieczność wyobraźni.
Komentarze (6)
Świetna, przyrodnicza refleksja. A amory to swoją
drogą, pozdrawiam serdecznie :)
Ładnie refleksja podana...
+ Pozdrawiam
Rozbudzasz wyobraźnię czytelnika.
Ładnie ujęte:)
Pozdrawiam
Marek
jakże różnorodnie odbierany piękno.
Tyleż tu przeciwstawnych, a jak znaczących wyrażeń i
refleksji...a wszystko ucieczką w wyobraźnie i
przyszłości działanie...pozdrawiam serdecznie
Ciekawa refleksja:)pozdrawiam cieplutko:)