Anna i Eliza (odc. 49)
Siedziały na sofie w eleganckim pokoju
hotelowym w Hotelu Europejskim, który
wynajęli pułkownik Hans Dietmayer ze swoja
„narzeczoną” na czas obecnego pobytu w
Warszawie.
Postanowili zostawić ten pokój tylko Lesi
do użytku, żeby czuła się jak najbardziej
nieskrępowana, a oni otrzymali niejako w
„prezencie” apartament służbowy, jaki
zawsze trzymało do swojej dyspozycji
Gestapo. „Gościnny” pułkownik Jopke
pozwolił im tam zamieszkać na koszt „firmy”
w trakcie podróży służbowej pułkownika
Dietmayera do Warszawy i Krakowa. Eliza
zatroszczyła się o wszystko – najpierw nowe
ubranie dla Lesi, elegancki kostium,
płaszcz, kapelusz i buty, która sama jej
wybrała i przyniosła, a w tym czasie Lesia
miała wypoczywać, a najlepiej spać.
-Masz praktycznie taką samą figurę, jak
Anna, więc to dla mnie żaden problem –
zejdę tu na dół, na ulicę i kupię ci
wszystko, co trzeba. Nie może być tak, że
moja „siostra” ubiera się w takie paskudne,
znoszone ciuchy.
Sprowadziła lekarza „z miasta” wraz z
pielęgniarką, i gdy już Lesia się wyspała,
oddała ją w jego ręce, żeby ją zbadał i
spowodował właściwe zaleczenie wszystkich
jej ran, siniaków, guzów i krwiaków. Lekarz
nie stwierdził, by coś niebezpiecznego jej
groziło, zwłaszcza dziecku, prawidłowo
rozwijającemu się w łonie Lesi. Zalecił
jedynie odpoczynek, dał jakieś proszki
przeciwbólowe i wydał polecenia
pielęgniarce na dzisiejszą i jutrzejszą
zmianę opatrunków.
-W czasie kąpieli proszę się powstrzymać od
zbyt ciepłej wody, raczej proszę się
wykapać w chłodnej lub tylko trochę
ciepłej, żeby skóra nie nagrzewała się.
Lesia chętnie skorzystała z tej porady i
przez dobre pół godziny z rozkoszą
chłodziła się w takiej wodzie, która była
tylko trochę cieplejsza od tamtej wody w
Bzurze.
Oczywiście na samym wstępie Eliza zamówiła
także do pokoju obiad dla Lesi i dla siebie
– wreszcie porządny, polski obiad,
ugotowany i przyniesiony z hotelowej
restauracji.
Lesia nieco się przeraziła tym wszystkim,
bo to przecież kosztowne, jej nie stać na
tę odzież, na ten obiad i na tego lekarza.
Eliza ją uspokoiła:
-Hans wynegocjował dla ciebie
odszkodowanie, zaraz ci powiem jakie. Jopke
otrzymał w tym swój pokaźny „udział”, żeby
już też nie marudził. Sama słyszałaś, że
zadeklarował pokrycie kosztów leczenia –
dostaliśmy, właściwie ty dostałaś tysiąc
złotych. W ramach swojej gościnności Jopke
pokrył koszty tego apartamentu, w którym
zamieszkamy tutaj z Hansem, a ty otrzymasz
ten pokój, który Hans opłacił już wczoraj.
Ubranie niewiele kosztowało, traktuj to
jako nasz drobny upominek, ode mnie i od
Hansa.
Jeszcze jej wyjaśniła, ile będzie miała
tego odszkodowania:
-Hans wyciągnął kwotę w gotówce
siedemdziesiąt tysięcy złotych, czego
połowa w Reichmarkach, druga połowa w
złotych. Część z tego poszła do kieszeni
pułkownika Jopkego, żeby nie marudził.
Trochę zostawiliśmy sobie Hans i ja, żeby
pokryć niektóre wydatki, reszta jest dla
ciebie – proszę bardzo, oto czterdzieści
tysięcy złotych. Polowa w złotych, reszta w
Reichmarkach, albo inaczej – jak chcesz.
Lesia znowu była zdumiona, a nawet
częściowo roztrzęsiona. Miała brać
pieniądze od Gestapo, od tych
zbrodniarzy?
-Eliza, ja nie mogę…
-Anno, czemu nie możesz? Zbili cię ci
bandyci, należy ci się jak najsłuszniej, a
nawet jeszcze więcej. Hans mówił, że więcej
nie było w kasie referatu IV E, którego
szefem jest Jopke, tak płakał ten cholerny
gestapowiec. Więc nie naciskał i wziął
tyle, ile uzgodnili. A i tak, jak przed
chwilą słyszałaś, część dał Jopkemu – w
sumie łobuz dostał dziesięć tysięcy
złotych. Za to tylko, żeby zamknął gębę.
Czyli dla nas zostało sześćdziesiąt
kawałków, z czego dla ciebie
czterdzieści.
Eliza nawet nie chciała słuchać obiekcji
Lesi. W końcu powiedziała :
-A zrobisz z tymi pieniędzmi, co chcesz –
zjesz, przepijesz, albo wydasz na biednych.
Ale teraz tutaj ode mnie musisz je wziąć,
bo one są dla ciebie i koniec rozmowy.
Wyciągnęła z torebki pokaźną paczkę
banknotów i wcisnęła je Lesi.
-Koniec, kropka. Koniec o tym rozmowy, już
nie zajmujmy się tym. Mam w nosie wszystkie
pieniądze świata, wolę oddychać świeżym
powietrzem i mieć w miarę czyste sumienie.
W miarę – bo jako Niemka nigdy już nie będę
miała czystego sumienia. Wobec ciebie,
wobec twoich rodaków.
Ubrudzili mnie i moje sumienie ci sk … syni
spod ciemnej gwiazdy.
Eliza cały czas prosiła o to, że będzie się
zwracać do niej Anna lub Ania.
-Już nie mieszajmy, niech tak zostanie, jak
masz w swoim fałszywym jakby nie było
ausweisie. Anno, ja nie chcę znać teraz
twojego prawdziwego imienia i nazwiska. Na
dodatek polubiłam cię i fajnie jest, że
zwracając się tak do ciebie mogę sobie
wyobrazić, że jestem z moją zmarłą
siostrzyczką. Prawdziwą, kochaną Anną.
-Może kiedyś? Może tak, kiedyś mi powiesz,
kim naprawdę jesteś, jeśli jeszcze się
spotkamy, zwłaszcza po tej przeklętej
wojnie. Ale najpierw musimy obie przeżyć to
cholerstwo, tę dżumę, to pieprzone piekło,
bo inaczej się nie spotkamy.
-Nie chcę znać teraz twojego prawdziwego
imienia i nazwiska, bo tak samo jak ty -
jestem w konspiracji, tyle że w Berlinie, a
ty w Warszawie. Hans mówi, że codziennie
noszę w kieszeni granat z odbezpieczonym
zapalnikiem, z odciągniętą zawleczką.
„Któregoś dnia”, mówi, „ten granat ci
wybuchnie. Jak będziesz miała szczęście, to
zdążysz wcześniej go odrzucić od siebie, a
jeśli nie – to wybuchnie ci w tejże
kieszeni. Taka jest prawda o twoim życiu w
konspiracji, droga Elizo”. Tak ma zwyczaj
przypominać mi co jakiś czas mój Hansik.
-Kim dla ciebie jest Hans? – po raz
pierwszy ośmieliła się zadać pytanie
Eliza.
Ta mocno się zamyśliła, zanim udzieliła
odpowiedzi.
-Sypiamy ze sobą. Jest między nami fajnie,
zwłaszcza do niedawna było. Rozumiemy się,
lubię go i cenię za niektóre jego zalety,
choć wad ma nie mniej, a może tyle samo.
Mieszkam z nim, w jego apartamencie w
Berlinie. Anno, jeśli ja mam dość mały
granat w kieszeni z odciągniętą zawleczką,
to on ma wielką minę czy bombę z palącym
się lontem. Ja chodzę po palących się
węglach, a on chodzi po linie rozwieszonej
nad przepaścią. Takich jak on, z bombą z
palącym się lontem, jest tam w Berlinie
kilku, może kilkunastu. Ale on jest jedyny
z ekipy, który ma zaufanie u tego
zbrodniarza Himmlera, głównego szefa tej
cholernej machiny.
-Anno, nie powiem ci więcej, żadnych
szczegółów. Lepiej, jak ty nie wiesz, a
jeszcze lepiej, jak obie nie wiemy. Mogę ci
tylko powiedzieć jeden smaczek, ale musisz
o tym natychmiast zapomnieć. Chcesz
wiedzieć?
-Tak, oczywiście, Elizo.
-Więc uważaj, zaraz spadniesz z tej sofy z
wrażenia. Dalej chcesz wiedzieć? Widzę, że
tak, więc mówię. Przesyłki do Warszawy,
które wiozłaś ostatnio z Berlina, tę na
początku, a drugą pod koniec września,
składał … nie kto inny, tylko Hans.
Rzeczywiście, Lesię trochę zatkało, ale
uwierzyła, bo przecież nie miała żadnych
dowodów na to, by to podważyć. Eliza
zauważyła, jakie to zrobiło wrażenie, więc
dodała:
- Chcesz jeszcze coś ciekawego wiedzieć?
Już mówię. Te obie przesyłki – wiesz, kto
ci dostarczał na punkt kontaktowy? Widzę,
że nie wiesz, więc mówię. Ja ci osobiście
dostarczałam, wkładając osobiście do
skrzynki pocztowej w bloku przy Boddin
Strasie.
To było jeszcze większym dla niej
zaskoczeniem.
-Jak to – ty osobiście?
-Tak. Przesyłki miały dotrzeć do Krakowa i
dotarły, dzięki tobie. W jaki sposób
dotarły z Warszawy do Karkowa, to już nie
wiem, to sprawa tej waszej „Marcysi” (*).
Spotkałam się z nią w pewnym miejscu, w
pewnym punkcie kontaktowym, w pewnym czasie
i uzgodniłam z nią szczegóły, jak to
zrobić. Wcześniej robiła to inna kurierka,
ale „Marcysia” musiała wszystko zwinąć, bo
była u was wpadka. Gestapo rozpracowało tę
waszą „Zagrodę”. „Marcysia” musiała
wszystko organizować od nowa. Dałam jej
wtedy kilka dobrych paszportów, z czego
jeden po mojej własnej siostrze, Annie. Nie
wiem, ile z nich wykorzystali. Ten co ty
dostałaś - na pewno. „Marcysia” mi mówiła,
że ma dobrą kurierkę, ale nie ma dobrego
ausweisu dla niej, autentycznego,
niemieckiego. No to jej dałam. Nie
wiedziałam, że to ty jesteś, ta
inteligentna, ładniutka i bystra kurierka.
Teraz cię poznałam i wszystko się zgadza –
zaśmiała się.
-Chcesz czegoś o niej się dowiedzieć, o
Annie?
Lesia zawsze miała tendencję, by poddawać
się gwałtownym nieraz emocjom i
wzruszeniom, które w miarę swoich
możliwości i umiejętności próbowała
powstrzymać. Dzisiaj tych wzruszeń i emocji
było już tyle, że mogłaby obdzielić nimi ze
dwa lub trzy lata swojego życia. Już
poczuła, jak wzbierają łzy w jej oczach, po
tych wszystkich dotychczasowych, zwykłych
skądinąd słowach Elizy.
Rozmawiały cały czas po francusku, chociaż
Hans twierdził, że w tym pokoju nie ma na
pewno podsłuchu.
„Na wszelki wypadek rozmawiajmy po
francusku” – ustaliła w którymś miejscu.
„Jak się bardzo tym zmęczę, to przejdziemy
na mój ojczysty, bo ty go znasz, a ja
twojego nie znam prawie w ogóle”. I tak na
razie zostało.
Jeśli chodzi o skłonność, nawet nadmierną,
Lesi do ulegania wzruszeniom, to pod tym
względem rację miał kiedyś Władek,
narzeczony Marii. Chociaż niewiele ją znał,
to i tak potrafił trafnie ją określić, że
jest „taka egzaltowana”. Tak, Lesi zdarzało
się, że bywała egzaltowana, skłonna do
nadmiernych wzruszeń, wyrażania nazbyt
szczerze swoich uczuć - dobrych, a czasem
nawet i tych złych. A tego właśnie dnia, po
uwolnieniu jakże tajemniczym i
niespodziewanym z okrutnych sideł Gestapo,
była szczególnie skłonna do wyrażania
swoich najgłębszych uczuć w stosunku do
swojej wybawicielki z Niemiec.
Bała się, że opowieść Elizy o Annie
zupełnie wytrąci ją z równowagi, rozwali
tamy łez, jeśli jakieś jeszcze były i
funkcjonowały i chroniły ją przed
wzruszeniem, płaczem i łkaniem. Jednak po
tym wszystkim, co usłyszała, chciała
wiedzieć jak najwięcej o Annie.
-Anna dużo o mnie wiedziała, o mojej
działalności i o granacie, który noszę w
kieszeni – zaczęła jeszcze jedną opowieść
jej siostra. „Zazdroszczę ci”, mówiła, „bo
tak samo jak ty nienawidzę tych
niegodziwców, tych zbrodniarzy. Chciałabym
coś zrobić dla mojej Ojczyzny, ratować ją
od tych szaleństw i tych szaleńców, ale się
boję. Podziwiam cię, bo ty się nie boisz,
przynajmniej umiesz pokonać strach.
Podziwiam cię, bo ty coś robisz, co należy
zrobić. Każdy prawdziwy patriota, któremu
leży na sercu Ojczyzna, powinien coś
zrobić, tak jak ty. A jeszcze ważniejsze,
niż to, że się boję, jest to, że jestem
matką. Mam dwoje dzieci, a tam gdzieś
daleko na froncie w Rosji, jest ich ojciec!
Może zginąć, a wtedy co z nimi, gdy i ja
zginę, tu na froncie wewnętrznym? Boję się
o siebie, ale boję się także o nich,
Wolfganga i Bertę. Eliza, boję się, ale też
cię proszę, byś mnie trochę zastąpiła w tym
obowiązku wobec Ojczyzny. Nigdy nie
zapomnę, jeśli będziesz to robić niejako
trochę za mnie.”
-Anna umarła tuż przed swoim własnym domem,
na ulicy, gdzie ją znalazłam. Trzymałam na
moich rękach jej częściowo spalone ciało,
gdy ją rano tam znalazłam. Jakimś cudem
twarz miała niemal nie naruszoną, więc
łatwo ją poznałam. Całowałam na pożegnanie
tę twarz, pięknej jak anioł kobiety. W
środę rano, gdy dotarłam, po tej piekielnej
nocy, gdy wszyscy wylegli na ulice w
Sittensen i z przerażeniem patrzyli na łuny
nad Hamburgiem. Tam było piekło, trwające
trzy godziny, które spaliło to miasto i tak
wielu ludzi, tam mieszkających. Rano
wszyscy szli, uciekali z tego inferno,
ponad milion mieszkańców. Kto mógł, to
uciekał, a ja szłam w przeciwną stronę, do
tego koszmaru, co jeszcze się dopalał.
Szłam, by ją spotkać. Myślałam, że żywą,
moją cudowną, kochaną Anię – wybuchła
płaczem i przerwała opowieść.
Za chwilę łamiącym się głosem, łkając i
połykając łzy ciągnęła:
-Chciałam ją spotkać, jeśli trzeba, to
ratować, moją śliczną, cudowną
siostrzyczkę. Gdy mamusia nasza umierała,
to mówiła: „Eliza, Marta – nigdy nie
zapomnijcie o Ani. Ona jest o pięć lat od
was młodsza. Nasza śliczniutka, kochana
Aneczka. Proszę was, dbajcie zawsze o nią”.
-Znalazłam ją, jeszcze pośród tych
potwornych płomieni, już dogasających.
Zginęła w tym rozszalałym, potwornym ogniu,
a ja ją znalazłam. Nawet nie mogłam jej
pochować, bo mnie stamtąd przepędzili. Bo
przepisy sanitarne, bo wszystkich zmarłych
wywożą do wspólnego grobu, bo inaczej nie
można.
-Nie mogłam jej zabrać ani pochować. Moja
ukochana siostra, najpiękniejsza dziewczyna
spośród naszej trójki, tam została,
spalona, pogrzebana w bezimiennym grobie. A
ja nie mówię tu tylko o jej przepięknej
urodzie, którą wszyscy zauważali i często
podziwiali. Będę miała na zawsze w swej
pamięci jej cudowną duszę, która zachwycała
dobrocią i szlachetnością. Nasza Ania,
niezastąpiona, niezapomniana Ania.
Eliza opowiadała o tej tragedii,
zasłaniając co jakiś rękami czas swoje
błękitne oczy i cicho szlochała. Gdy
zdołała się nieco uspokoić - spoglądała na
Lesię i kontynuowała. I trwało to tak z
przerwami może z półtorej godziny. W
czasie, gdy Eliza przerywała, próbując
tłumić emocje i powstrzymać wzruszenie, w
pokoju hotelowym trwała głęboka cisza, bo
Lesia nie chciała jej przerywać ani się
wtrącać w żadnym momencie. Słuchała jej z
sercem wypełnionym żalem i wzruszeniem,
chociaż nigdy przecież nie spotkała tej
kobiety, pod której imię i nazwisko się
podszywała. Kontynuowała:
-Dzieci były od połowy kwietnia na wsi pod
Oldenburgiem, na zachód od Hamburga, w
poprzednim domu starszych państwa Steiner,
teściów Anny. Czasami ja przyjeżdżałam z
Berlina, czasami Marta z Drezna, by jej
pomóc i trochę opiekować się tymi jej
dzieciaczkami. Obie pracujemy na
uniwersytecie, więc jest dość łatwo w
czasie wakacji nie męczyć się w mieście,
tylko zamieszkać gdzieś tam, na prowincji.
Anna pracowała w szpitalu w Hamburgu, była
pielęgniarką. Wyszła za mąż z takiej
miłości do Bernarda, że rzuciła studia
medyczne i nic się dla niej nie liczyło,
tylko żyć z nim i rodzić ich dzieci. Mieli
dwoje, Anna uważała, że ma w sobie trzecie.
Była w kwietniu we Lwowie, by się z nim
spotkać i gdy wróciła, to była tak
zachwycona, że koniecznie chciała tam
jeszcze raz się wybrać latem. To możliwe,
bo jeśli spotkała się z nim, bo dostał
przepustkę, to wróciła stamtąd z nowym
maleństwem w swoim łonie. To dzieciątku
umarło razem z nią.
Lesia się uśmiechnęła, bo ona też wróciła
ze Lwowa „z nowym maleństwem w swoim
łonie”. Tyle, że to było w maju. „Tak, Lwów
jest cudownym miastem dla zakochanych,
zdarzają się tam wciąż cuda” –
pomyślała.
-Następna randka we Lwowie nie doszła do
skutku, bo Bernard napisał, że nie dostanie
przepustki, bo zaczęła się jakaś wielka
bitwa. Hans potem mi powiedział, że to pod
Kurskiem wzięły się za łby dwie armie tak
wielkie, że jeszcze takiej bitwy w historii
nie było. Początkowo szło dobrze Niemcom,
ale wkrótce sytuacja się pogorszyła. Ania
nie dostawała żadnej informacji z frontu od
Bernarda, myślała nawet o tym, by tam
pojechać, do Lwowa lub chociaż do Warszawy.
Lecz wcześniej przyjechała do nas do
Sittensen, w sobotę. Ja tam byłam z
dziećmi, Anna przyjechała, by się trochę
nimi nacieszyć. Dlaczego tam? Bo starsi
państwo Steiner załatwili w końcu spadek po
jego, Steinera rodzicach, i przejęli na
własność ich stary dom w Sittensen. Ten w
Oldenburgu był tylko wynajmowany.
Przeprowadzili się w połowie lipca.
-W nocy z soboty na niedzielę był potężny
nalot na Hamburg. Oglądaliśmy morze
czerwonego światła na niebie, łuny od
pożarów. Ania była strasznie zaniepokojona,
ale się potem okazało, ze jakoś wschodnia
część miasta, tam gdzie mieszkała i
pracowała, mniej ucierpiała. Pożary były
głównie w części zachodniej, więc bliżej
nas, bardziej widoczne. Ania miała jednak
złe przeczucia przed swoim tam powrotem w
niedzielę: „Eliza, mam do ciebie prośbę.
Jeśli coś się ze mną stanie, to zaopiekuj
się moimi dziećmi. Nie zapomnij o mnie i o
nich”. Rozpłakałam się wtedy, bo to było w
czasie tej okropnej nocy, gdy stałyśmy i
oglądałyśmy ten blask na niebie, a na ziemi
rozgorzało piekło. „Aniu, kochanie, nie bój
się, wszystko zrobię co zechcesz, ale
przecież tobie nic się nie stanie. Jeśli
się boisz, to nie wracaj tam, tylko zostań
z nami.”
-Niestety, nie posłuchała. „Nie mogę, muszę
jechać. Mam jeszcze drugą prośbę. Jeśli coś
się ze mną stanie, to zrób coś, żeby moja
śmierć nie była bezsensowna. Może chociaż
po śmierci się komuś przydam.” Zostawiła mi
w tym celu swój ausweis i kilka listów od
Bernarda, jakie dostała w tym roku z
frontu. Miała zaświadczenie z pracy ze
szpitala, nie musiała mieć ze sobą tego
paszportu. „Możesz dać to komuś, kto będzie
potrzebował. Ci zboczeńcy wciąż tropią
ludzi i może komuś to przyniesie ratunek.
Tylko wtedy, gdybym umarła”. Zostawiła też
na biurku list do Bernarda, którego nie
zakończyła. Miała zwyczaj pisać list czasem
przez kilka dni, a od razu stawiać datę
taką, która będzie zgodna z przewidywanym
dniem wysyłki. Teraz w tym liście coś jej
się nie podobało. „Wiesz, nie zabieram go,
napiszę od nowa w Hamburgu i wyślę. Niech
tu zostanie, jak wrócę, to go zniszczę.”
Nie wróciła.
Teraz Lesia zaczynała rozumieć, skąd
znalazło się w jej rękach w sumie tych
siedem listów, w tym jeden Anny,
niedokończony. Eliza ciągnęła:
-Gdy wróciłam po tej potwornej wyprawie do
Hamburga, to postanowiłam pojechać do
Polski, żeby spróbować znaleźć Bernarda.
Nie chciałam, ale musiałam spróbować jakoś
przekazać mu wiadomość o śmierci żony.
Przyjechała Marta, mogła zostać z dziećmi,
ja mogłam pojechać. Zabrałam te listy Ani i
paszport i ruszyłam, najpierw do Berlina.
Hans powiedział, że trzeba zorganizować
trasę kurierską do Warszawy i Krakowa, bo
on potrzebuje coś wysłać w sierpniu,
najpóźniej we wrześniu. Miałam kontakt z
„Marcysią”, postanowiłam, że spróbuję przy
okazji wyjazdu do Warszawy spotkać się tam
z nią. Udało się, omówiłyśmy wszystko.
„Marcysia” obiecała pomoc, sama też
potrzebowała pomocy. „Potrzebujemy dobrych
… co tam dobrych! Potrzebujemy bardzo
dobrych dokumentów wystawionych na
obywateli niemieckich.”
-Byłam gotowa, od razu jej dałam, co
trzeba, w tym wszystko po Annie. Kiedy i
jak to otrzymałaś, tego nie wiem, ale
„Marcysia” dała mi potem znać, że z jej
strony trasa jest gotowa. Ja miałam to
zabezpieczać w Berlinie i ewentualnie
gdzieś dalej w Niemczech. Odbiłam depeszę,
że też jesteśmy gotowi. Za pierwszym razem
wszystko się udało, nawet więcej, bo
pojechałaś dalej, aż do Kolonii. Hansowi
zależało, by dostarczyć „towar” z Kolonii
do Krakowa, co załatwiłaś, przynajmniej do
Warszawy. Co tam w tej przesyłce było – nie
wiem i nie chcę wiedzieć. Hans mi nie mówi
i bardzo dobrze.
-U Hansa mi się nie podoba to, że jest
uzależniony od hazardu. Kiedyś grał na
wyścigach i w kasynie, ale od czasu, jak
sporo przegrał, to przerzucił się na inny
hazard. „To jest jeszcze lepsze, niż
ruletka” – mówi, mając na myśli swoją grę z
własnym życiem i z Gestapo w konspiracji.
„Wiem, że robię to wszystko w słusznej
sprawie, a ryzyko, jakie jest z tym
związane, to dla mnie bonus. Czasem
uwielbiam to ryzyko”. Tylko, że ja w tym
jestem umoczona razem z nim. Jak on
wpadnie, to się rozprawią z nim i także być
może ze mną, jeśli nie zdążę uciec. Nie
lubię tego, chociaż też „wiem, że robię to
wszystko w słusznej sprawie”. On jest
jednak lojalny: „Jak chcesz, to się
wycofaj. Nie musisz wciąż mieć tego granatu
w torebce”.
(*)„Kpt. Emila Malessa ‘Marcysia’ (… była
…) w latach 1939-1945 kierowniczką komórki
łączności zagranicznej, późniejszego
Wydziału Łączności Zagranicznej Oddziału
V-K (łącznośc konspiracyjnej) Komendy
Głównej Związku Walki Zbrojnej – Armii
Krajowej o kolejnych kryptonimach:
„Zenobia”, „Łza”, „Załoga. „Zagroda”.
Wydział ten – jeden z najbardziej
newralgicznych i najważniejszych pionów w
strukturze Komendy Głównej Armii Krajowej –
zajmował się montowaniem lądowych i
morskich dróg pocztowo-kurierskiej
łączności Kraju ze Sztabem Naczelnego Wodza
oraz wysyłaniem i przyjmowaniem kurierów i
emisariuszy, zatrudniając w 1944 r. ponad
100 osób rozrzuconych niemal po całej
Europie.” [cytat z przedmowy dr hab.
Andrzeja Krzysztofa Kunerta, Sekretarza
Rady Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa do
książki autorstwa Marii Weber „Emilia
Malessa ‘Marcysia’ 1909-1949”; Oficyna
Wydawnicza RYTM, Warszawa 2013, str. 7.]
[to jest przedostatni odcinek z 1-szej części powieści; ostatni 50-ty ukaże się jeszcze w tym tygodniu, po czym nastąpi przerwa "higieniczno-techniczna"]
Komentarze (14)
Amor
"wszystko się wyjaśnia"
Jeszcze nie tak wszytsko na raz, ale coś już widać.
Dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz. Pozdrawiam
serdecznie.
Bardzo interesujące, super, że wszystko się wyjaśnia.
Baba Jaga
Zapraszam :)
Muszę przeczytać wszystkie części.Dawno mnie tutaj nie
było.
Baba Jaga
"wrażenie robi" historia.
Dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz. Pozdrawiam
serdecznie.
Trudno ocenić mi przedostatnią część,ale to co
przeczytałam robi wrażenie.Pozdrawiam
Halina
OLA
Myślę, że Niemcy byli w różny sposób nastawieni do
tego, co się działo w czasach hitleryzmu. Sprawiedliwy
osąd nakazuje pamiętać o tym, że byli wśród nich także
"dobrzy" Niemcy oraz tacy, którzy chcieli walczyć z
reżimem, choć w obliczu wojny i terroru było to bardzo
trudne.
Bardzo dziękuję za czytanie i zapraszam jeszcze w
przyszłości, gdy następne odcinki powstaną. Jak już
zapowiadałem - po 50-tym nastąpi drobna przerwa.
Serdecznie pozdrawiam.
Ciekawa i taka inna historia?
Janusz, w śród Niemców też można było spotkać dobrych
ludzi, a Ty opowiadasz nam historie inne od tych, co
my znamy…
Dziękuje za miły komentarz pod moim wierszem:)
Pozdrawiam serdecznie i uśmiech zostawiam, Ola:)
Zaskoczyłeś treścią i dziewczyn rozmową...i rola
Zhansa w tym czasie taka inna od
rzeczywistości...pozdrawiam cieplutko, miłego
wieczoru, + zostawiam
Anna
"niektórzy Niemcy też byli w
konspiracji"
Myślę, że tym, którzy byli, należy oddać hołd i
sprawiedliwość. Nawet w powojennej Republice
Federalnej o niektórych oficerach, którzy podczas
wojny spiskowali i dążyli do przewrotu i uratowania
Niemiec od (skutków) nazizmu, mówiono, że byli
zdrajcami Niemiec. Tak, jak niektórzy mówią w Polsce o
płk. Kuklińskim.
Pięknie dziękuję za wizytę, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam
serdecznie.
dobrze jest wiedzieć, że niektórzy Niemcy też byli w
konspiracji.
BaMal
Waldi
Miło mi, że zainteresowałem. Pięknie dziękuję za
odwiedzanie, czytanie i komentowanie. Pozdrawiam
serdecznie.
Za BaMal .. pięknie ..
trzyma w napięciu z niecierpliwością będę czekała na
ciąg dalszy Pozdrawiam serdecznie:))