Opowieść Elizy (odc. 50)
-Anno, zmęczyłaś się moją opowieścią. Pójdę
już – postanowiła zakończyć na dziś Eliza.
–Już jest prawie godzina dziewiąta. Powiedz
mi tylko, jak się czujesz?
Lesia rzeczywiście była już trochę
zmęczona, choć zgodnie z zaleceniem lekarza
i samej Elizy sporo spała w ciągu dnia. Jej
słowa były jednak dla niej niezwykle
interesujące i wydawało się jej, że mogłaby
słuchać tego jeszcze przez długi czas.
Zdawała sobie sprawę, że również Eliza jest
zmęczona i chce już odejść, więc nie
zamierzała jej zatrzymywać. Przecież także
i ona przeżywała te wszystkie dzisiejsze
wydarzenia, a teraz te tragiczne
wspomnienia o siostrze i śmierci - jej i
tylu innych ludzi na ulicach i placach
Hamburga. Widziała to na jej twarzy, to
napięcie, nerwy, wyczerpanie, jednocześnie
tak długo trwające wzruszenia i emocje.
Miała przed sobą młodą Niemkę, tak inną od
wielu innych, które dotąd poznała w czasie
tego tragicznego czasu wojennej apokalipsy.
Niemkę, której postawa oraz to, co dla niej
zrobiła, mogła przywrócić jej wiarę w
człowieka, znajdującego się jakby „po
drugiej stronie barykady”.
-Dobrze się czuję. Dzięki tym proszkom ból
mi zbyt mocno nie dokucza. Ale tak, Elizo,
powinnyśmy już skończyć tę naszą rozmowę
dzisiejszego wieczora - orzekła. -Jednak
pozwól mi tylko na koniec powiedzieć, jak
bardzo ci jestem wdzięczna za to, że mnie
uratowałaś. Byłam już w takim stanie, że
myślałam, że nie wyjdę z tego wszystkiego
obronną ręką. Nie znajduję słów, by wyrazić
wdzięczność i podziękowanie przede
wszystkim tobie, ale i Hansowi.
-Anno – padła prosta odpowiedź – zrobiłam
coś dobrego, ale to było coś, co ci się
należało. Nie znałam cię wcześniej, ale gdy
cię dzisiaj poznałam, to upewniłam się w
tym, że moja ukochana siostra, moja Anna,
byłaby zadowolona, że tak godnie ją
zastąpiłaś. Nie zapomniałam i nigdy nie
zapomnę, o co prosiła mnie trzy dni przed
swoją tragiczną śmiercią: „Zrób coś, żeby
moja śmierć nie była bezsensowna. Może
chociaż po śmierci się komuś przydam.”
Dzięki tobie ona się przydała. Mogę mieć do
ciebie prośbę?
-Oczywiście!
-Myślę, że modlisz się za zmarłych, może
kogoś z rodziny. Anna była katoliczką, tak
jak ją wychowała mamusia, która była z
pochodzenia Austriaczką. Mama wychowała się
w Innsbrucku, ale gdy wyszła za mąż, za
Niemca z Monachium, to najpierw zamieszkali
w Wiedniu. Tam się po kolei urodziliśmy,
my, ich dzieci. Potem rodzice podjęli
decyzję i przeprowadzili się do
Heidelbergu. Także katolikiem był nasz brat
Gerhard. Zginął w Afryce w lipcu zeszłego
roku. Wcześniej walczył w Polsce w 1939
roku, a potem we Francji w 1940.
-Wszyscy katolicy w naszej rodzinie, mama,
Gerhard i Anna odeszli od nas w kolejnych
lipcach – mama w lipcu w czterdziestym
pierwszym, brat w lipcu w czterdziestym
drugim, a kochana Ania w tym roku, też w
lipcu! Czy ktoś z nas odejdzie z tego
świata w lipcu czterdziestego czwartego?
Może ja? Mam jeszcze trochę więcej, niż pół
roku?
-Tata dzięki Bogu żyje i mieszka w Wiedniu,
ale pod względem religijnym był bardzo
odległy od Boga i chrześcijaństwa. Ja i
Marta jesteśmy do niego pod tym względem
podobne, bardzo oziębłe religijnie. Nie
udało się mamie odmienić naszych poglądów i
spowodować, żebyśmy były chrześcijankami.
Ostatnio nasz tatuś w dużym stopniu zaczął
się pod tym względem zmieniać, tuż przed i
po śmierci mamy. Ale my – ja i Marta? Nie,
dalej jesteśmy takie, jak dawniej,
ateistki.
-Nie umiem się modlić za zmarłych, skoro
nie wierzę w Boga, duszę, żywot wieczny i
te inne rzeczy. Nie modliłam się nawet za
mamę, Gerharda i za Annę, których tak
kochałam. Anna była gorliwa pod względem
swoich zasad i praktyk religijnych, ja –
wręcz przeciwnie. Nigdy nie było pod tym
względem konfliktów w naszej rodzinie, ani
żadnych mocnych dyskusji czy agitacji.
Każdy żył tak, jak mu się najbardziej
podobało. Tatuś i my dwie – jak ateiści. Po
prostu nie modlę się już blisko od
piętnastu lat. Nie umiem, nie chcę, nie
znajduję sił i wiary, bo jej nie mam. Jeśli
Bóg jest, to mi jej nie dał. Nie dał mi
wiary.
-Moja prośba jest taka – pomódl się czasem
nie tylko za naszą kochaną Anię, ale także
za moją mamusię i Gerharda. Żadnej z tych
osób osobiście nie znałaś, ale zapewniam
cię, że to byli dobrzy ludzie. Jeśli jednak
jest coś takiego, jak dusza ludzka i
zbawienie, to oni na pewno na to
zasługiwali.
Lesia znała takie sytuacje i postawy, że
ktoś nie wierzy w Boga. Nigdy nie
wiedziała, jak w takiej sytuacji
postępować, by choć trochę swojej wiary
komuś innemu przekazać. A teraz - jak się
zachować wobec obcej kobiety, w obliczu
takiej jej prośby? Nie była w stanie
przewidzieć, jak Eliza zareaguje na
jakiekolwiek jej słowa dotyczące wiary,
przecież niemal kompletnie jej nie
znała.
-Tak, Elizo, z wielką miłością i
wdzięcznością pomodlę się za nich –
odpowiedziała po prostu i szczerze. –Po
tym, co mi o nich opowiedziałaś, wiem, że
to na pewno byli piękni i dobrzy ludzie. To
prawda, że często się modlę - za moich
rodziców, którzy nie żyją właściwie od
niedawna, i za moją siostrę, której prawie
nie znałam, bo umarła w dzieciństwie. To
prawda, wierzę w Boga i ufam, że nas kocha
i chce naszego zbawienia.
Zamilkła, bo nie wiedziała, co miałaby
jeszcze powiedzieć, by jej nie urazić.
Eliza jeszcze dokończyła:
-Mama była Austriaczką, tam było i jest
dużo katolików. Nie mogła wytrzymać tutaj,
w Niemczech, w Heidelbergu, „tego
dziadostwa hitlerowskiego”, jak mówiła, gdy
to wszystko się zaczęło w 1933 roku. Tatuś
był naukowcem na uniwersytecie, fizykiem, a
wcześniej, przed Wiedniem, studiował tam
pod kierunkiem profesora Filipa Lenarda,
laureata Nobla. Mama mówila o nim, że to
największy nikczemnik spośród fizyków. Gdy
władzę przejęli naziści, a zwłaszcza, gdy
zakazali czytać i spalili miliony książek,
oznajmiła, że ona nie może tu żyć w tym
więzieniu. Wiele razy prosiła tatę, żeby
wrócić do Austrii i w końcu dopięła swego –
w sierpniu 1935 roku wróciliśmy wszyscy do
Wiednia. Ja i Marta miałyśmy wtedy 21 lat i
studiowałyśmy na tym cholernym,
hitlerowskim uniwersytecie Heidelbergu.
Mama chciała, żebyśmy przerwały tam studia,
lecz tata zdecydował, żebyśmy jednak tam
zostały. Ania miała 16 i poszła do
gimnazjum w Wiedniu. Mama była lekarką,
więc łatwo sobie wyobrazić, że Ania po
maturze zaczęła studia na medycynie trzy
lata później, czyli w 1938 roku.
-Nasza biedna mama była załamana, gdy
nastąpił ten cholerny „Anschluss” niecałe 3
lata po naszej przeprowadzce, który
spowodował, że znów dookoła zakwitły flagi
z tymi „okropnymi, wykręconymi krzyżami”,
jak mama nazywała hitlerowskie swastyki.
Mówiła, że nie wytrzyma tego i będzie
nalegać na tatę, by się wynieść do Ameryki.
Akurat w tym zgadzaliśmy się wszyscy w
naszej rodzinie, chociaż tatuś potrzebował
do tego dużo więcej czasu, żeby do tego
dojrzeć. Gdyby się zdecydował od razu, to
pewnie żyłby i Gerhard, i Ania. Mama zmarła
na zapalenie płuc, więc może to nie ma
wiele wspólnego z Hitlerem i jego bandą
szaleńców, ale jej zdrowie zaczęło
podupadać począwszy od nastania tych
strasznych czasów w Austrii.
-Dobra, Aniu, już kończę. Zostawiam cię
tutaj samą. Mam nadzieję, że się nie boisz
tu być. Ja ten pokój wynajęłam na nazwisko
panieńskie mojej mamusi, Anna Rasmussen.
Prawie zawsze tak robimy – ja biorę jeden
pokój hotelowy, a Hans drugi na swoje
nazwisko. Potem śpimy razem u mnie. „Jak
będzie wsypa i obława, to tak szybko mnie
nie znajdą, bo niekoniecznie wpadną od
razu, żeby mnie u ciebie szukać” – mówi
przezorny Hansik. „Jesteś takim moim
milutkim bezpiecznikiem, kochanie”.
Eliza podniosła się, uśmiechnęła i pierwszy
raz w tym hotelu pocałowała Lesię w
policzek „na dobranoc”. Tamte liczne
pocałunki w Alei Szucha były zupełnie inne,
niż ten. Wtedy to była gra niemalże
aktorska, także jeden z elementów gry o jej
życie. Tutaj, gdy już żadna z nich nie
musiała udawać, taki gest miał zupełnie
inne znaczenia. Dlatego Lesia oddała jej
ten pocałunek, mówiąc przy tym jeszcze
raz:
-Dziękuję!
-Jutro rano możesz przyjść do nas do
apartamentu na pierwszym piętrze, albo
lepiej poczekaj na mnie około 9-tej rano,
postaram się przyjść – powiedziała jeszcze
Eliza. -Jeśli przyjdę, to poznasz mnie po
tym, że wystukam do twoich drzwi taki jakby
sygnał SOS – trzy szybkie stuknięcia,
przerwa, potem trzy wolniejsze, przerwa,
potem znów trzy szybkie. Jeśli nie
usłyszysz i nie zareagujesz, to całą serię
wystukam powtórnie. A teraz już naprawdę
dobranoc.
Lesię obudziło stukanie do drzwi, zaledwie
po pół godzinie snu. Pierwszej serii nawet
dobrze nie usłyszała, ale drugi zestaw,
szybkie – wolne – szybkie, spowodował, że
zerwała się spod hotelowej kołdry i
podbiegła do drzwi. Tuż przed pójściem spać
odsłoniła rolety, zaciemniające okna, po
to, by mieć choć odrobiną światła
księżycowego w pokoju. Jednak Księżyca
oczywiście już nie było widać, więc po
omacku podeszła, by nie zapalać światła i
wreszcie uchyliła drzwi. Eliza stała ubrana
tak, jak niedawno temu wyszła od niej do
siebie, tyle, że miała w ręku walizkę i
płaszcz.
-Mogę? – spytała.
Lesia widziała ją w bladym świetle w
korytarzu, otworzyła więc szeroko drzwi i
wpuściła ją do środka. Prawie nic nie było
widać, tylko kontury osób i sprzętów, więc
Lesia znów zasunęła rolety i zapaliła
światło. Musiała zmrużyć oczy, choć żarówki
nie dawały wcale przecież tak dużo blasku.
Eliza gestem wskazała, żeby zamknąć drzwi
na klucz.
-Nie mam gdzie spać, muszę cię prosić, byś
mnie przyjęła do siebie – postawiła walizkę
na podłogę, płaszcz rzuciła na fotel i
rozłożyła bezradnie ręce.
-Oczywiście, przecież mamy szerokie łóżko,
nie ma o czym mówić – odpowiedziała Lesia,
siadając na pościeli. Była ubrana w piżamę,
którą kupiła jej Eliza, pachnącą i
świeżutką. Jej dziecko poruszało się co
jakiś czas, jakby było czymś zaniepokojone.
Położyła rękę na brzuchu i powiedziała w
myśli: „Cichutko, dziewczyneczko”.
Eliza zauważyła ten gest i usiadła koło
niej.
-Ania zawsze pozwalała mi dotykać swojego
brzucha, żebym wyczuła, jak jej dziecko się
porusza - wyszeptała. -To było takie dla
mnie wzruszające, a ona się uśmiechała tym
swoim najcudowniejszym uśmiechem. Pozwolisz
mi spać koło siebie?
-Tak, oczywiście, Elizo.
Lesia patrzyła na nią, jak poszła szybko do
łazienki i za chwilę wróciła. Rozczesała
swoje piękne, gęste włosy i zaczęła się
rozbierać. Lesia mogła teraz podziwiać jej
nienaganną figurę. Była wysoka, szczupła,
jakby wyrzeźbiona przez Stwórcę z
największą pieczołowitością. Włożyła
piżamę, bardzo podobną do tej, jaką
podarowała Lesi i położyła się obok niej,
wcześniej gasząc światło i znów podnosząc
roletę.
-Mój Hansik zbiera dane do swojego raportu
– roześmiała się półgłosem. –W
apartamencie, który dał nam do dyspozycji
Jopke, siedzą teraz on i czterej inni
oficerowie gestapo i SS i piją wódkę. Mogę
się założyć, że za godzinę lub dwie część z
nich zacznie śpiewać na cały hotel, a
pozostali będą kopulować z jakimiś dziwkami
z miasta. Hans pozbierał ich nie wiadomo
skąd i powiedział do mnie, żebym poszła do
ciebie spać. „Nie mogę iść do tamtego
mojego pokoju?” – zapytałam. „Możesz, ale
tam ktoś jest. Weź tylko swoje rzeczy
stamtąd i idź do Anny. Rano wyjeżdżam do
Krakowa, więc spotkamy się po moim
powrocie.”
-Tak zrobiłam, bo mój pokój rzeczywiście
zajmuje jakaś para, tarzająca się po mojej
pościeli. Ona wrzeszczy, a on jęczy, wiec
tylko zabrałam z przedpokoju walizkę i
przyszłam do ciebie. Tamci grają w pokera i
piją wódkę, ci u mnie się kochają, nie ma
dla mnie miejsca w tym hotelu - roześmiała
się jeszcze raz. –Ciekawe, czy Hans zdąży
jeszcze dzisiaj zaliczyć jakąś swoją
dziwkę. Najpierw jednak musi wyciągnąć
informacje od tych swoich kumpli po fachu.
Im bardziej są pijani, tym więcej się można
dowiedzieć, a Hans ma znakomitą pamięć,
nawet jak pije.
-Elizo, myślałam, że … - wykrztusiła Lesia.
Nie widziała jej twarzy, ale w głosie
usłyszała obojętność, gdy Eliza zaczęła
opowiadać o sobie.
-Nigdy go nie kochałam. Spaliśmy kiedyś ze
sobą, ale on za dużo ode mnie chciał. Za
każdym razem chciał, bym dotykała, głaskała
i pieściła dłonią jego fujarkę, a nawet
jeszcze więcej, jeśli w ogóle wiesz, o czym
mówię. Nie jestem w stanie dać mu tego,
czego on by chciał, więc praktycznie już
nie sypiamy ze sobą. Znamy się tak dobrze,
że możemy leżeć na jednym łóżku obok siebie
nago jak dobrzy przyjaciele i on mnie nie
dotyka, bo wie, że nie chcę. Szanuje to i
mówi mi to. „Wydaje mi się, że wolałabyś
kogoś innego, ale nie mam do ciebie
pretensji” – mówi i to jest dla mnie w
porządku. Dlatego szuka sobie przyjemności
z innymi paniami, najlepiej w Paryżu. Mówi,
że „musi żyć w pełnym gazie”, bo jutro może
go nie być. „Gestapo działa szybko” – mówi.
„Często nie masz nawet jak i kiedy łyknąć
arszenik”. Od czasu, jak nie bawi się już w
ruletkę, to często gra w pokera i pije
wódkę z tymi „gnojkami z Gestapo”, jak sam
mówi. „Muszę, bo tamci potrzebują moich
raportów i ostrzeżeń, czy gdzieś nie
szykuje się jakiś zamach na Himmlera,
Hitlera lub innego sk … syna. Gra w karty i
wspólne picie to najlepsza okazja, by
zbierać dane. Nigdy nie dowiedzą się
wszystkiego ode mnie, ale i tak mnie cenią
i potrzebują. Jestem tym wywiadowcą
wczesnego ostrzegania, a to kosztuje”.
Uścisnęła dłoń Lesi i powiedziała:
-Śpijmy, kochanie – i już się nie odzywała,
a za chwilę oddychała spokojnie i
miarowo.
Lesia także zasnęła w tym szerokim i
wygodnym łóżku.
Obudził ją jakiś hałas. Miały otwarte okno
od strony Krakowskiego Przedmieścia i obie
usłyszały, te krzyki, ale Eliza nawet się
nie poruszyła. Lesia natomiast wyskoczyła z
łóżka i podeszła do okna.
-Powoli kończy się impreza u panów
„nadludzi” z Gestapo i SS – cierpko orzekła
Eliza. –Zaraz zaczną się śpiewy, trochę
pohałasują, a za chwilę zabiorą ich
samochodami do kwater na Szucha albo gdzieś
tam.
I rzeczywiście, po kilkunastu minutach
nastała już cisza.
-Hans pewnie teraz zabiera się za jakąś
swoją dziwkę. Nie musi się specjalnie
oszczędzać, bo rano ma pociąg i wyśpi się w
drodze do Krakowa. Nie pił za dużo, bo
musiał być trzeźwy, więc spokojnie
odpocznie do południa.
Jeszcze raz zasnęły, Lesia tym razem
pierwsza.
Obudził ją cichy szloch. Było już widno,
pewnie było gdzieś dziesięć – piętnaście po
szóstej. Była już wypoczęta, więc powoli,
dyskretnie podniosła głowę i spojrzała na
Elizę. Ta nie otworzyła nawet oczu, ale
słysząc jej poruszenie zapytała:
-Anno, obudziłam cię? Przepraszam…
Lesia wyraźnie usłyszała płacz w jej
głosie.
-Coś się stało? Może źle się czujesz? –
zapytała.
Eliza zaprzeczyła ruchem głowy, a za chwilę
zaczęła mówić, spokojnym głosem, choć
czasem przerywała.
-Najbardziej w swoim życiu kochałam Annę.
Nikt mi jej nie zastąpi, jej dobroci, jej
słodyczy, jej dotyku. Morderczy ogień ją
strawił, a ja jej nie powstrzymałam. Nie
sprawdziłam się i nie zrobiłam tego, o co
prosiła nas mamusia. Pozwoliłam jej odejść
tam, gdzie czekała na nią okrutna śmierć.
Nigdy nie zapomnę i nie wybaczę sobie tego
potwornego błędu.
-Nikt nie wiedział, ani ona, ani sam
Bernard, że go kochałam. Nikt, tylko ja,
która go kochałam. Jednak to oni byli
stworzeni dla siebie, więc odsunęłam się od
razu, gdy tylko to stwierdziłam. On jest
tylko o rok młodszy ode mnie, ale lepiej
pasowali do siebie z Anią. Na pocieszenie,
zamiast niego wpadłam w ramiona Hansa. To
fakt, że Hans mi zaimponował. On mnie
pożądał, a ja poszłam za nim. Pozwoliło mi
to stłumić mój żal, że to nie ja jestem
szczęśliwą żoną Bernarda. Uznałam to za
pewnik, że Anna będzie bardziej umiała go
uszczęśliwić, niż ja bym potrafiła. I tak
było, na pewno tak było. To była niezwykła
miłość, taka wprost z baśni. Mówiłam sobie,
że są jak Tristan i Izolda - ona taka
piękna, złotowłosa, szlachetna.
-Ty trochę jesteś do niej podobna. Do Anny,
nie do Izoldy. Wiem, że ona zmarła, bo
całowałam ją na pożegnanie. Lecz gdzie on
jest? Nie wiem, poszukam go!
-Anna, moja kochana siostrzyczka. Śniła mi
się Anna, dosłownie przed chwilą, dlatego
tak się wzruszyłam i płakałam, gdy się
obudziłam - ciągnęła. -Przepraszam cię, już
jestem w porządku. Właśnie teraz pierwszy
raz śniła mi się po swojej śmierci moja
Ania. Stała na jakimś wzgórzu, a za nią
kotłowało się morze płomieni, trzaskających
wysoko w górę, jakby miały dosięgać do
nieba. To wzgórze to był jakby jakiś stos,
który ktoś podpalił. Potężny żar obejmował
ją dookoła, ale jej nie dotykał. Była jakby
nienaruszona, oddzielona jakąś niewidzialną
barierą od tych płomieni. Na ręku trzymała
dziecko, tak jak widuje się na obrazie
Matki Boskiej, trzymającej Jezusa. Ale to
była dziewczynka, która przytulała swoją
twarz do matki, do Anny. Poznałam, że to
jest ta córeczka, ta najmłodsza, która nie
zdążyła już się narodzić.
-Odezwała się do mnie: „To nie twoja wina,
że zmarłam. Bardzo cię kochałam, Elizo, a
teraz proszę cię, wychowaj moje dzieci.
Wychowaj moje dzieci razem z Bernardem, a
ja będę patrzeć na was i będę
najszczęśliwsza ze wszystkich ludzi”. Potem
płomienie ustały i zrobiło się tak, że
wzgórze było białe, jakby pokryte śniegiem.
Anna stała tak samo z córeczką, która teraz
podniosła rączkę i gładziła jej włosy.
Miałam wrażenie, że to ja gładzę jej włosy
tak, jak wtedy, w ten poranek w Hamburgu,
gdy trzymałam ją w ramionach i po raz
ostatni całowałam. Czułam ten dotyk,
chociaż widziałam, że robi to rączka tej
dziewczyneczki. Jeśli powiedziała:
„Wychowaj moje dzieci razem z Bernardem”,
to znaczy, że Bernard żyje i powinnam go
odszukać.
Zapadło milczenie. Lesia podniosła się i
dotknęła delikatnie jej włosów.
-Piękna jesteś, Elizo. Najpiękniejsza jest
twoja dusza.
-Myślisz, że mam duszę? Czy Niemcy mają
jeszcze duszę po tym wszystkim, co zrobili?
– spytała.
Początkowo pytanie pozostało bez
odpowiedzi, choć Lesia kilkakrotnie
pokiwała głową. Po chwili dodała
jeszcze:
-Wszyscy mają duszę, a twoja jest niezwykle
piękna.
Ktoś zapukał do drzwi. Za chwilę okazało
się, że przyniesiono im śniadanie. Wczoraj
Eliza, zanim przyszła spać do pokoju Lesi,
zamówiła na wpół do ósmą śniadanie dla
dwóch osób. Szybko się umyły i zaczęły z
apetytem je spożywać.
-Po raz pierwszy o tobie dowiedziałam się w
sierpniu … - zagadnęła Eliza.
-Jak to, już w sierpniu? – zdumiała się
Lesia.
-Tak, w sierpniu – odpowiedziała. –Wróciłam
do Hamburga, by zobaczyć, czy nie ma
jakichś listów do Anny. Wystawili takie
skrzynki, na tej pustyni, także przy
Nordkanalstrasse, gdzie ktoś wkładał listy,
a adresaci wyjmowali, jeśli się znaleźli.
Były też listy do Anny, ale nie od
Bernarda. Jeden z nich był z Warszawy, z
poczty wojskowej od majora Wilhelma
Stressnera. Znasz go? – zapytała.
-Tak, pamiętam, w sierpniu spotkaliśmy się
w pociągu do Lwowa – Lesia odpowiedziała
zaskoczona. –Całą drogę rozmawialiśmy …
-Dokładnie, między innymi o poezji i muzyce
– tak napisał, dla przypomnienia. List był
adresowany do mojej zmarłej siostry, więc
czułam się upoważniona, by go otworzyć i
przeczytać. Major Stressner zapewniał cię,
że nie zapomniał o tym przemiłym spotkaniu,
o tej rozmowie po niemiecku i francusku. Od
razu się domyśliłam, że ktoś już używa
paszportu mojej siostry, zgodnie z jej
ostatnią wolą i z moim przyzwoleniem. Byłam
szczęśliwa, że udało mi się spełnić jej
życzenie, bo przecież działo się to już po
moim spotkaniu i ustaleniach z „Marcysią”.
„Oby z dobrym skutkiem” – pomyślałam sobie
wtedy …
-Major Wilhelm Stressner napisał, że nigdy
nie zapomniał o tej waszej rozmowie, a
także pamiętał o twojej prośbie, by
odszukać na froncie rosyjskim męża Anny,
Bernarda. „Anno – pisał – nie mam dobrych
wiadomości w tej sprawie, ale nie mam też
ostatecznie złych. Twojego męża, porucznika
Bernarda Steinera, nie ma na żadnej liście
osób zmarłych, ale też nie ma żadnych
informacji o tym, gdzie jest i co się z nim
stało. Jest na liście zaginionych.
Zapewniam cię, że nie będę ustawał w
wysiłkach, by te informacje, które są dla
ciebie tak cenne, kiedyś wydobyć i
natychmiast ci je przekazać”.
Lesia znów zaczęła się gubić w tym, za kogo
uważa ją Eliza, bo znów zwróciła się do
niej tak, jakby do swojej siostry:
-Anno, proszę cię, pozwól mi udać się
dzisiaj do majora Wilhelma Stressnera i w
twoim imieniu zapytać się go i poprosić o
dalsze poszukiwania męża. Jeszcze wczoraj,
zanim dotarłam z Hansem do Gestapo w
Alejach Szucha, najpierw dowiadywałam się o
nim w sztabie warszawskiego dowództwa
Wehrmachtu. Wczoraj był nieobecny w
Warszawie, ale powiedziano mi, że dzisiaj
po południu na pewno będę mogła się z nim
spotkać. Powiedziałam sekretarce, że w
sprawie męża mojej siostry, porucznika
Bernarda Steinera. Chciałabym cię prosić o
to, bym mogła się powołać na tę twoją z nim
rozmowę w pociągu. Jednocześnie przepraszam
cię, bo gdybym od razu pojechała wczoraj na
Szucha zamiast szukać majora Stressnera, to
może oni by cię tam nie zdążyli pobić w tej
katowni. Bardzo mi przykro, że się tak
spóźniłam.
Komentarze (11)
Ola
To trochę inaczej ma być w moim zamiarze. Przyszła
powieść, gdy ją zakończę, będzie miała jeden tytuł.
Pierwotnie nawet już wymyśliłem ten tytuł, ale teraz
są inne pomysły, konkurencyjne. W trakcie pisania
publikowałem tutaj kolejne odcinki, nadając im odrębne
tytuły (żeby się Czytelnikom nie znudziło). Wiązały je
ze sobą postaci głównych bohaterów (Maria, Lesia,
Tadeusz, Władek) oraz kolejna numeracja (od 1 do 50).
Obiecałem jeszcze, że opublikuję 2 - 3 odcinki o Marii
i Władku, a potem będę kontynuował pisanie już tylko
raczej "w samotności", czyli nie publikując w
odcinkach. Jak się uda skończyć (może za kilka lat),
to opublikuję gdzieś całość.
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam serdecznie.
Jak skończysz " Opowieść Elizy", to już będę częściej
do Ciebie zaglądać:-) :-)
Milego:-)
Ola
Dziękuję za wizytę, czytanie i miłe słowa.
Pozdrawiam serdecznie.
"pod", przepraszam:-)
Nie uczestniczyłam od początku "Opowieść Elizy" i też
dlatego nie zachodzę, bym musiała się cofnąć do
pierwszej części, przykro mi
Ale dziękuję za komentarz pid moim tekstem
Pozdrawiam:-)
Amor
Dziękuję za zainteresowanie, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego dnia.
Niesamowite losy ludzkie.
Halina
Waldi
Anna
Zbliżam się do końca publikacji tutaj na tym portalu
mojej powieści, która powstawała jak dotąd "na Państwa
oczach".
Po krótkiej przerwie napiszę jeszcze 2-3 odcinki
(prawdopodobnie tylko o Marii i Władku). Dalsza część
powieści będzie pisana następnie już raczej bez
publikacji w Internecie. Czy zdołam ją (tę powieść)
dokończyć? - sam sobie zadaję pytanie i Panu Bogu.
Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom, którzy czytali,
zainteresowali się, komentowali, docenili moją pracę i
na dodatek czasem wzruszali się - z całego serca
dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego dnia.
A ja zdążyłam...przeczytać ciąg dalszy, pozdrawiam
serdecznie
bardzo ładnie dalej piszesz .. tym bardziej ... że
lobię tematykę wojenną .. walki powietrzne .. walki
morskie .. sporo mam książek przeczytanych.. o
oddziałach partyzanckich .. jak również masę widziałem
filmów wojennych .. i w dalszym ciągu czytam i oglądam
..kocham te tematy tylko oby nigdy nas to nie
spotkało co naszych dziadków i rodziców ..
i dziękuję za komentarz z naruszeniem postaci pana z
małej litery staża .. myślę że ten człowiek w pewnym
stopniu jest jak robak który draży zdrowe drzewo ..no
cóż tacy ludzie się radzą ..jak również pani profesor
Pawłowicz a daleko od niej nie odbiega ..
... jak prawdziwe siostry. Ciekawa jestem dalszych
losów Elizy i Lesi.