Ballada miłosna
Nad podwórca studnią trzy kruki krążyły,
popod niebem sinym z głowami zwisłymi
w osmalonym piasku żeru wypatrując,
skrzydłami czarnymi noc czarną
zwiastując.
Na podwórca studni dnie skulony leżał,
w kruki zapatrzony, jakby nie dowierzał,
że mu śmierć płomienna wzroku nie
zabrała,
że cielesny jeszcze, choć już nie ma
ciała.
Wciąż w uszach mu zwodną pieśń opowieść
snuła
o miłości wielkiej, która go zatruła,
a poić go miała słodkimi miodami
i kraśnieć nad czołem szczęścia
rubinami.
Jakże się to stało, z wyroku czyjego,
że zaprzedał siebie za tak zwodniczego
uczucia namiętność, która pogrzebała
mir serca, chłód myśli i żywotność
ciała.
Ach, czemuż zapłonął miłością szaloną,
miłością w okrutnym ogniu dopełnioną,
której blask tak nagle przyoblekł się w
cienie,
ołowiem stygnącym dławiąc serca drżenie.
Teraz bez tchu leżał, bogi przeklinając,
na krwawym ołtarzu duszę swą składając,
nie dostawszy w zamian za dar życia
swego
w płomienie rzucony, prócz bólu niczego.
Na podwórca studnię trzy kruki opadły,
do truchlej wieczerzy żałobnie zasiadły,
że same miłością nigdy nie pałały,
relikwię jej żaru wniwecz rozszarpały.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.