Ballada skrzydlatej pajęczyny
Ja i północnych katakumb mrok wyciszony,
Poza moich ramion fasadę obejmowania.
Cisza, która wołaniem wytrąca sekret
motylich skrzydełek –
A barwę mi prawdziwie nigdy nie
odgadniętą.
Gdzieś tam stubarwny pająk tka uskrzydloną
wietrzykiem pajęczynę,
Szatę ciemności nieprzebraną.
Gdzieś wśród rozłąk otwierają się przejścia
pełne tajemnic,
Najdziwniejsze dary dla śpiących oczu.
Gdy dłonie spalone bielą pościeli,
Chwytają pozostałe resztki zasłon
wirujących tej nocy.
Wszystko co się stwarza i określa,
Jakby przez sen się wlokąc wciąż istnieje
ledwie eterycznie.
Oto milczenie i jego troskliwa zasługa.
Pogłębionego wnętrza strony ukrytych nauk
– przez sen,
Gdzie bezkształtna źrenica długiej
nocy,
Zawsze spogląda nieznajomo, jak pierwszy
raz.
Noc przypisywania i sennych nauk, jak
zawsze,
Też straszy mnie śmiertelnie czernią
obcych planet.
W miejscu i czasie odkąd wyrusza po
nieznane talenty,
Podróżująca dusza śpiącego rozumu.
Ja i katakumb zamszowa ciemność,
Tak upiornie zwiewna i słodka o tej
porze,
By nie zbudzić w koszmarnym ujęciu
położonego ciała.
Ja na wznak odpoczywający i śmierci obco
brzmiąca mi uroda.
Skrzydlatej pajęczyny osnuty całun.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.