bez planu
nie umiałam znaleźć słów
by uciszyć płacz nadgarstków
od dawna omijanych ustami
chciałeś żyć
bez planu i z pokorą
z rozkoszą bezschematu
światła mijanych aut
od trzynastu miesięcy
definiowały nasze bycie
rażące chłodem pościele przydrożnych
moteli
grzał oddech mojego pożądania
katedry uniesień
rekompensowały nudę
zabytki przyszłości
koiły duszę
gdy marudziła, że dość ucieczek i
powrotów
wczoraj w nocy
rozpacz
topiona w lampce wina
krztusiła się
krzycząc, że jestem czasem przeszłym
rozbiłam jej głowę o ścianę
przerażona
nieruchoma
w milczeniu obserwowałam
jak nasz świat znika w odbiciu lustra
deszcz zapukał w okno
ubrana w namiętność
szukałam cię wśród drzew urojonego
szczęścia
trzystukilometrowa odległość
najeżona paniką
powiedziała, że nie wrócisz
skulona ze strachu
nadzieja
straciła resztki złudzeń
spadająca gwiazda oświetliła przez
moment
przydrożny znak
wskazywał
ślepą uliczkę
Komentarze (3)
/kwiaty/:-)
oj, dobre... znana historia, ale opisana bardzo
ciekawie, zakończenie ze znakiem - rewelacyjne (myślę,
że powinno być "bez schematu")
Każde rozstanie boli, szczególnie gdy pozostają
niedopowiedziane myśli. Pozddrawiam+++