Bezradność
Tym, którzy zapominają o nadzei.
Szara codzienność
Bezkresna odległość
I co dalej?
Co dalej mam czynić?
Czy upatrywać wschodzącego słońca?
Które i tak już nie wzejdzie.
Czy żywić się nadzieją jak chlebem
powszednim
Która jest matką głupich?
Czy to wszystko ma sens?
Idę dalej, widzę ją i wzdrygam się.
Czy samotność musi być aż taka straszna?
Gdzie mam się schować?
Gdzie mam się ukryć?
Bym nie doznała tej szarej codzienności.
Tej samotności.
Z daleka od ludzi,
Z daleka od świata i potępienia
Nie mam już koła ratunkowego do
wykorzystania.
Mam stanąć i patrzeć?
Jak bezkres łapczywie pożera iskierkę
nadziei.
Ogarek płomienia, który i tak już zaraz
zgaśnie.
Cóż uczynić jeśli wygryza serce od
środka?
Jeśli sprawia, że nic nie czuję,
Niczego i nikogo nie potrzebuję.
Zatracam się sama w sobie.
Zamykam się swoim małym pociesznym
świecie
obłąkanych dusz.
Drzwi zamknięte, klamka zapadła.
Klucz utonął w oceanie łez.
Trudno zapomnieć wszystkie czyny, wszystkie
winy,
By dalej żyć w bezkresnej nicości.
Czy jeszcze ktoś złapie mnie za rękę
I podniesie mnie do góry?
Bym mogła zobaczyć widnokrąg płomieni i
nieba,
A potem już tylko zasnąć w ogromnej
czeluści.
Zamknąć duszę na cztery spusty,
By nikt w nią nie wejrzał,
By nikt nie poznał jej tajemnicy,
Którą tak chcę schować,
Którą tak chcę ukryć.
Bo cóż mam uczynić ja- człowiek
bezimienny
Zasługujący na potępienie?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.