Bezsilność może zabic...
Przyszłam tu do lustra tylko na chwilę.
Przyglądam się sobie jak najbardziej
uważnie.
Muszę. Mały, drobny gest teraz czynię,
I na twarzy jest czerwona krecha
wyraźnie.
Nadal się przyglądam i złościć mnie
zaczyna.
Że ja nie mam takiej twarzy jak ona,
Że dostaję z w-fu mnóstwo trój chyba.
Mówią na mnie: wariatka, szalona!
Bezsilności ty ma, jak ja cię nie
znoszę!
Ja nic nie poradzę, to w głowie mi lata!
O pomoc Boga cały czas proszę,
Bym nigdy nie była taka bezradna.
No co ja poradzę? Ogarnia mnie wstyd.
Przecie nie jestem naga. Tylko jakaś
Bezbronna, z tysiącem problemów mych.
Kompleksy. Ale ona jest taka ładna!
Ech...
I co? Co ja mam robić? Zamienić się w
cudo?
Krzyczę w duszy z całych sił,
protestuję!
Po ciele mym rozchodzi się to niczym
echo.
Ja już nawet siebie samej nie pojmuję.
Gdzie jest młotek?! Rozwalę to lustro!
Nie, to była... tylko złość ma
nieoczekiwana,
Teraz nagle we mnie jest jakoś tak
pusto,
Przy lustrze siedzę aż do samego rana.
Uśmiechnij się- podpowiada mi sumienie,
Nie martw się!- czy to takie proste?!
Wierzę, iż w raju, w tym obiecanym
niebie,
Będzie znacznie lepiej. Mostek. Tak.
Mostek.
Najpierw przejdę przez mostek, pomału,
powoli.
Później nie będę taką ofermą.
Będę przecież wiedziała, dobrze o mej
roli,
Do kogo mam iść. Do Boga. Mój cel potrzebą
jedną...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.